niedziela, 6 października 2019

Niedzielny stres

Aniu, jak ten czas szybko leci! 
Czy Tobie też tak szybko mija czas?! 

Nie babciu, mi na szczęście mija dwa razy wolniej, wykupiłam taką specjalną taryfę, dzięki której każda sekunda trwa tyle, co Twoje dwie. Szczerze polecam. W końcu mam czas żeby zjeść śniadanie, jestem na czas w pracy, nie muszę się stresować deadline'ami, mogę ugotować zdrowy obiad, zadzwonić do przyjaciółki, przeczytać kolejny rozdział tej świetnej książki psychologicznej, którą poleciła mi mama, później chwycić za pędzel, dopracować obraz, który zaczęłam, w tle słuchając przypadkowej muzyki, która bije rekordy najmniejszej ilości wyświetleń na yt, ale jej Twórcy też mają wykupiony pakiet spowalniacza czasu, więc ich muzyka jest dopasowana do mojego trybu. Idealnie, sprawdź w wolnej chwili: Amiryan Mish & Brothers Nalbandyan - 3D Life

Byłoby super, jakby dało się tak odpowiedzieć babci za każdym razem, kiedy z przyzwyczajenia wspomina o pędzącym czasie. Z jej strony to takie zagajenie, dla mnie istny tajfun stresu! Znowu nie zdążę zrobić tego wszystkiego, co bym chciała! Znowu nie poszłam tam, nie zrobiłam tego, nie zadzwoniłam, nie załatwiłam...

Na szczęście zawsze jest wybór. Można wykorzystać niedzielne popołudnie na nadrobienie zaległości w prasowaniu, albo postukać w klawiaturę. Słuchawki na uszy, LTB radio ON! iii wyraźnie czuć, że poziom oksytocyny się reguluje. Jeszcze chwila i będę miała ochotę pomyśleć o nadchodzącym tygodniu. 


PS dzisiaj tylko taka krótka refleksja, wyszło słońce, więc może warto się wynurzyć na chwilę z domu...


piątek, 27 września 2019

Spotkanie po latach

[Szanowna Pani, Szanowny Panie, zanim zaczniemy, uprzedzam, że to nie jest miejsce, gdzie pojawia się dużo ładnych zdjęć, tu się pojawia dużo literek, jeśli masz trochę czasu i ochoty, włącz jakąś nastrojową muzykę i zapraszam do lektury]

Cześć klawiaturo!

Myślałam o Tobie od kilku miesięcy. Przez ostatnich kilka tygodni coraz częściej i częściej. 
Aż tu nagle JEST! Klasyczne jesienne przeziębienie. Przymusowe wolne. Nie mogło być lepiej. Pójdziesz ze mną na randkę? Za oknem gęste chmury, rano była taka piękna mgła. Mam teraz trochę czasu, całą stertę tabletek, gorącą herbatę, wełniane skarpetki, ale co najważniejsze tyle do opowiedzenia! Brzmi zachęcająco prawda?

Pamiętasz H.A.M.M.A.K.K.? 
W formie osobowej chyba nie sposób zapomnieć, ale w poniższej formie...

Jestem pewna, że niewielu jest takich, którzy cokolwiek pamiętają. Sama musiałam sobie odświeżyć materiał. Bez obaw, nie będę się cofać do roku naszych narodzin, chciałabym spojrzeć tylko 5 lat wstecz... 

[Pierwszy wpis tutaj pojawił się 29 grudnia 2014 r.]

Zanim zacznę, muszę się cofnąć do tego czasu, ma to dla mnie ogromne znaczenie, ponieważ od zawsze lubię, kiedy wszystko jest uporządkowane - leży w odpowiedniej szufladzie, ma przypisaną kategorię w zależności od koloru, wielkości, zastosowania, czy co tam sobie jeszcze wymyślę. W tym wypadku liczy się tzw. TIMELINE.

Koniec roku 2014, był to niewątpliwe czas pełen refleksji, otwartych głów, żądnych serc i euforycznego patrzenia w przyszłość (lubię myśleć, że tak było). Żeby ułatwić orientację napiszę, że był to dla większości z nas 3 rok studiów. 

Myślę, że dla zobrazowania naszego działania, posłużę się taką metaforą: w każdej z nas płonie ogień. W tamtym czasie był on podsycany z każdej możliwej strony, co skutkowało różnymi działaniami. Między innymi tym, że został założony blog. Nie lubię już tego słowa, wg mnie z biegiem czasu straciło na wartości. Mam nadzieję, że niedługo znajdę dla niego zamiennik. 

Wracając: ogień, który w nas płonął często wymykał się spod kontroli. Płomienie osiągały niebywałe rozmiary, a innego dnia ledwo się tliło. Tak jak już napisałam, było to uzależnione od stopnia i ilości źródeł podsycania. Stąd pisaniem zajmowałyśmy się tylko przy sprzyjających... płomieniach ^^'

Między innymi dlatego napisałam tu parę słów na przestrzeni lat 2014-2016. Nie byłam oczywiście sama. Jestem jednym z siedmiu kół zamachowych tej maszyny. Maszyny (naszej przyjaźni), której blog jest marginalnym elementem. Jest takim gadżetem. Wiadomo jak to jest z gadżetami - świetnie urozmaicają nasze życie, ale nie są niezbędne żeby prawidłowo funkcjonować. Używamy ich sporadycznie i sprawia nam to sporo frajdy, ale większość naszej uwagi musi być skoncentrowana na podstawowych podzespołach. I tu muszę zaznaczyć, że pisanie i blog nie będą gadżetem, który obecnie będzie używany przez każdą z nas.

Ostatni wpis pojawił się tutaj pod koniec 2016 roku, czyli wtedy, kiedy kończyłyśmy studia. Przypadek? Nie.e.

Pamiętacie ten płonący w nas ogień? To teraz wyobraźcie sobie wybuch na skalę tego w Czarnobylu i poziom skażenia, który był jego następstwem. Wiem, że w Czarnobylu ogień nie był przyczyną wybuchu, ale chodzi mi o ładunek emocjonalny, jaki niesie ze sobą to porównanie.

Być może tylko ja się tak czuję, ale to właśnie się ze mną stało, kiedy zaczęło się "prawdziwe życie". Skażenie wszelkich przejawów kreatywności, refleksyjności, walka o pozostanie wiernym własnej osobowości i ideałom. Walka o znalezienie czasu i chęci na wszystko, co sprawiało, że czułam się...bardziej sobą (a pisanie jest dla mnie jedną z takich rzeczy). 

Obecnie mam wrażenie, że każda z nas ustabilizowała płomień, który teraz ma stałe źródła podsycania, czasem te źródła się zmieniają, ale są optymalne i co najważniejsze dostosowane do potrzeb. Kiedy wczoraj czytałam nasze stare posty, uświadomiłam sobie, jak wiele się od ostatniego czasu zmieniło. I co najważniejsze: na lepsze!

Podsumowując, chyba połączenie metafory ognia, gadżetów i Czarnobyla jest wystarczające jak na pierwszy wpis po trzech latach. Tak, jak zaznaczyłam we wstępie, jesienne przeziębienie i narastająca od pewnego czasu chęć pisania sprawiły, że tu wróciłam. Ten wpis był mi potrzebny do upłynnienia tej tzw. linii czasu, chociaż jest tylko ogromnym skrótem. Ale celowym - mam nadzieję, że szybciej dzięki niemu dotrę tam, gdzie chcę się znaleźć.


sobota, 5 listopada 2016

Stymulacja kreatywności

Modnie jest być dzisiaj kreatywnym. 

Na kreatywnych czeka przede wszystkim lepsza praca i ciekawsze życie towarzyskie (wg powszechnie przyjętego postrzegania osoby kreatywnej). Wszelkie aspekty egzystencji zdają się być ulepszone dzięki temu, że jesteś kreatywny. Jakie są kryteria oceny poziomu kreatywności? Specjaliści na pewno mają kilka sposobów, które pozwalają zbadać osobowość na tyle wnikliwie, aby takowy poziom ustalić. Ja nie jestem specjalistą i nie będę tego rozpracowywać. Ostatnio zastanawiałam się nad czymś innym, a mianowicie nad tym, co wpływa na pobudzenie kreatywności.

Odpowiedź: stymulacja!

Skuteczna stymulacja kreatywności jest wielkim skarbem. Poddając się jej, czujemy, że wskakujemy na wyższy poziom działania. A to jest pasjonujące! Znaleźć właściwe źródło stymulacji nie jest łatwo, ale czasem szukamy go zbyt daleko, a może się okazać, że wcale nie trzeba drążyć, wystarczy zrozumieć i właściwie wykorzystać.

Ja zrozumiałam, że swoją stymulację mam przy sobie od wielu lat. Od przedszkola czerpiemy od siebie nawzajem i napędzamy się do wskakiwania na wyższy poziom. Lata nierozłącznej przyjaźni – zrozumienia, wsparcia i szczerości. Myślałam o tym szczególnie intensywnie dlatego, że ostatnio w nasze rozmowy wkrada się wiele niepewności, zrezygnowania i zgody na bylejakość, co z jednej strony może „ciągnąć w dół”, ale z drugiej strony prowokuje do szukania sposobów na zmianę. W tym szczególnym przypadku takie rozmowy mogą być stymulacją. Chociaż to tylko moje zdanie, szanowne grono może się z tym nie zgodzić, wówczas mam nadzieję na owocną wymianę zdań.

Na pewno nie zrobiłabym wielu rzeczy w swoim życiu, gdyby nie to, że mam Was - lasencje moje. I mocno wierzę w to, że gdyby tylko była możliwość ponownego połączenia sił na co dzień, mogłybyśmy przenosić góry. Czasem mówi się o toksycznych relacjach, jeśli rozumiecie ten typ, to wyobraźcie sobie zupełne przeciwieństwo i to jest właśnie wasz stymulator kreatywności – energii życiowej, która sprawia, że uruchamiamy w sobie najprężniejsze mechanizmy do działania (w każdej możliwej dziedzinie). Wydobywamy z siebie chęć do wysiłku, który przynosi zadowolenie, satysfakcję. Dlaczego w takim razie godzimy się na związki (przyjaciół, partnerów), w których brakuje stymulacji? Dlaczego tkwimy w miejscu, które zabija nasze predyspozycje? Co każe nam pozostawać w relacji z drugim człowiekiem, który NIE STYMULUJE NAS UMYSŁOWO?

Albo z drugiej strony czemu sami nie mamy odwagi i chęci na stymulowanie osób, na których rzekomo nam zależy? Czasem może brakować pomysłu – to jestem w stanie zrozumieć, ale jeśli jest to permanentny stan otępienia to… chyba nic z tego nie będzie.

Jest też inne wyście. Nie uzależniać poziomu kreatywności od innych osób. Trudna sztuka, ale chyba wykonalna. 

Podsumowując: mój hammakk - moja stymulacja for ever <3 Kocham Was za to, że jesteście inteligentnymi i przebiegłymi kobietami, które pokazują mi inny punkt widzenia, dzięki temu idzie nie zwariować! :***


PS a już za tydzień wielki zjazd... oby był materiał na fajną relację ;D


środa, 5 października 2016

Wszędzie dobrze, ale razem najlepiej

Początek października zapowiadał się deszczowo, miało być coraz zimniej i ciemniej. Niczego nieświadome My w niedzielne słoneczne popołudnie spotkałyśmy się jak gdyby nigdy nic na długie rozmowy o życiu. Zawsze rozmawiamy o życiu. Tym obecnym i tym lepszym. I jak zwykle mamy tysiące pomysłów na to „lepsze”.

Suche fakty są takie, że nasz zlot zainicjowany był moim przyjazdem do Wałcza. Teraz rzadko tu wpadam, więc jak już jestem, to staram się wykorzystać każdą sekundę na spotkania z bliskimi, których tak bardzo brakuje mi w Gdańsku. Na szczęście, laski szybko podchwyciły temat,  wpadły na rewelacyjny pomysł zjedzenia niedzielnego obiadu w postaci wodorostów z ryżem i surową rybą – sushiMyLove. I tak lekko po 12:00 zapakowałyśmy się do samochodu i ruszyłyśmy w kierunku japońskich przysmaków. Angela – nasz rajdowy kierowca tego dnia postarała się o odpowiedni klimat w aucie i w świetnych nastrojach spędziłyśmy pół godziny  rozentuzjazmowane rozmawiając o naszych biznesplanach. 

Mokre fakty (jak są suche, to mokre chyba też mogą być nie?) są takie, że bawiłyśmy się świetnie, zaczynając od wystawiania recenzji wszystkim możliwym aspektom restauracji, w której się znalazłyśmy. Nie powiem, jakie to było miejsce. Taka reklama kosztuje, a hajs się musi zgadzać… Oczywiście żartuje, bo Sacha zameldowała nas przecież na FB, więc wiecie, gdzie byłyśmy. Moim zdaniem knajpka była w porządku, ale tego dnia w zasadzie wszędzie by mi się podobało, gdyż nieważne gdzie, ważne z kim <3 A towarzystwo było wyborowe.

Bardzo ufam moim przyjaciółkom. Naprawdę powierzyłabym im najbardziej odpowiedzialne z odpowiedzialnych zadań. Z tego względu bez chwili zawahania powierzyłam im wybranie takich wariantów wodorostów, jakie będą uważały za stosowne.  Po chwili sushi wjechało na stół. Do tego zielona herbata z mango i można się całkowicie zrelaksować. 

Czas mijał bardzo szybko, a mnie niestety ograniczała godzina wyjazdu do Gdańska. Mimo to skorzystałyśmy jeszcze z okazji i pojechałyśmy na pyszną kawę i deser. Takie dogadzanie zupełnie nie jest dla nas codziennością. Mieszkamy w różnych miastach i spotkania w większym gronie rzadko się zdarzają, dlatego jak już dochodzą do skutku nie żałujemy sobie. I tak minęło kilka godzin. Trzeba było wracać po bagaż i uciekać do Gdańska.

Siedząc teraz i patrząc za okno wspominam ten dzień z wielką nostalgią. Deszcz zmywa z ulic smutki i rozrzewnienie poniedziałkowych boleści (post pisałam w poniedziałek, ale nie zdążyłam opublikować). A ja jestem naładowana po sam czubek głowy pozytywną energią. Doceniam to szczególnie mocno, ponieważ przez kilka ostatnich tygodni myślałam wyłącznie o pracy i dyplomie magisterskim. Słaba opcja, chociaż doceniam również fakt, że miałam warunki, aby poświęcić się tylko temu. Naprawdę podziwiam wszystkich, którzy godzą obowiązki rodzinne z pracą naukową. Bycie np. matką przy jednoczesnym pisaniu/produkowaniu dyplomu jest dla mnie kosmicznym wysiłkiem. Mega propsy dla wszystkich uczących się, pracujących mam! Mam nadzieje, że nadejdzie taki czas, kiedy będę musiała wejść na ten wyższy stopień wtajemniczenia i stać się jeszcze bardziej wielozadaniowa. Ale nie o tym chciałam…

Kończąc ten wpis chciałam napisać, że w ciągu ostatnich dwóch dni doświadczyłam tak wielu pozytywnych emocji ze strony moich bliskich, że dotarła do mnie jedna myśl. Kiedy jest życiu taki czas, że zostajemy obdarowywani wielkim szczęściem, ale takim naprawdę obezwładniającym, zaczynamy się jednocześnie cieszyć i przeraźliwie bać. Bać żeby tego nie stracić. Słyszałam o syndromie biznesmenów, którzy mają wszystko – pieniądze, władzę i liczne sukcesy. W pewnym momencie przestają zabiegać o więcej, ale zaczynają wpadać w paranoję/ depresję żeby to, co mają nie stracić. Mnie też przeszył zimny dreszcz, kiedy wyobraziłam sobie, że mam wokół siebie tak wspaniałych ludzi i kogoś mogłoby zabraknąć. Mimo wszelkich problemów zachęcam do doceniania największych skarbów jakie posiadacie – życzliwych ludzi, których spotykacie na swojej drodze. Nic nie jest wieczne, ale wspomnienia zostają na długo, dlatego gromadzę je i doceniam każde najmniejsze.  


niedziela, 7 lutego 2016

Chłopak z tatuażem

Banalny dramat romantyczny, czy zaskakujący epizod w życiu? 


Nawet jeżeli uważasz, że twardo stąpasz po ziemi i tak jest w Tobie kropla naiwności, która przy zdolnościach przebiegłego człowieka, może rozlać się na całego Ciebie… 

To ja jestem siódmym, brakującym ogniwem tego bloga. Sowa. Sowa zła wymowa, albo Sówka Imprezówka albo jeszcze inaczej dla innych Sowa Sowa… Dlaczego nie pisałam wcześniej? Uwielbiam swoją pracę i to ona mnie pochłania. Pewnie wielu z Was może się wydawać, że wracanie do domu z pracy i zajmowanie się tam pracą jest głupie. Nie wiem. Może ja jestem głupia. Ale to lubię i nic nikomu do tego :D Ciekawe jest to, że brałam się za napisanie posta już nie raz, ale teraz dopnę to na ostatni guzik. Otóż… Dziś napiszę o historii, która może wydaje się być filmem, a dla mnie to była codzienność. 

Jeśli zaczynasz to czytać, daj mi szansę dokończyć. Nie po to żeby zająć Twój czas, a żebyś była ostrożniejsza. Zacznę od początku. Do naszej firmy została zrekrutowana nowa grupa szkoleniowa. Wśród uczestników szkolenia zjawił się przystojny facet, za którym zaczynają wzdychać wszystkie dziewczyny w pracy. Dużo o sobie mówił, z wykształcenia rehabilitant i terapeuta zajęciowy. Zaczął pracę i z dnia na dzień zniknął na kilka miesięcy. Okazało się, że odezwały się problemy z nogą, które miał w przeszłości i spędził ten czas w szpitalach na rehabilitacji. W lipcu wrócił i zaczął z powrotem podbijać serca naszych pracownic. Tak się złożyło, że był z jego jeszcze wtedy obecną dziewczyną, z którą wiecznie się kłócił. Zaczął też pisać do mnie. Był tak idealny, że aż żal było to odrzucić. Kiedy potrzebował dachu nad głową, bo rozstał się z psychopatką (jak ją nazywał), wprowadził się do mnie. I zaczęło się moje kolorowe pół roku… Sprawił, że przez jakiś czas byłam z nim bardzo szczęśliwa. Wkupił się fantastycznie w moją rodzinę. Był adoptowany i pochodził z patologicznej rodziny, która na pewno życia mu nie ułatwiła. Moja mama w odpowiedzi na jego trudne i przesrane życie, próbowała mu stworzyć dom, którego może mu brakowało. Osoby, które mnie znają wiedzą, że nie wiem, co by się musiało stać, żebym zjadła żurek… No i tak przychodząc po pracy do rodziców on jadł ile wlezie, a ja patrzyłam, bo głód nie był silniejszy od nienawiści do białej kwaśnej zupy, z białym jajkiem i białą kiełbasą. Oczywiście jest to jeden z przykładów, który może wydawać się głupi, ale to jest czubek góry lodowej, tego jak potrafił wykorzystać moją rodzinę.

To jest coś z czego ten człowiek żyje. Ojciec pomógł załatwić mu pracę, matka ratowała jak zatruł się grzybami. Zaskarbił sobie sympatie moich braci, sąsiadów, znajomych rodziny i moich. Krzywdził zwykłą codziennością. Zdradzał na prawo i lewo. Tu jedna z Piły, tu z Kalisza, tam ze Szczecinka. I wszystko to pod moim nosem. Udawał, że choruje. On tym żył i żyje dalej. Zapomniał tylko, że KARMA WRACA. Wynajął w Pile mieszkanie na Bohaterów Stalingradu. Wiecie po co je miał? Żeby kiedy ja byłam w pracy, bzykać co popadnie. Przyszedł dzień, kiedy odzyskałam pieniądze, które fizycznie mu pożyczyłam. Zapomniał tylko oddać za utrzymywanie go, sprzątanie mu i gotowanie obiadów. Tak się składa, że tego nigdy nie odzyskam. Kiedy jeździł do Poznania, niby do rodziców, zawsze szwędał się po hotelikach, motelach i znajomych. Nigdy ich nie odwiedzał. A dlaczego? Bo nie ma już czego u nich szukać. Skrzywdził ich tak samo jak każdą kobietę, która naiwnie chciała mu pomóc i tworzyć z nim dom i rodzinę. Przyszedł dzień, kiedy przyznałam się mojemu przyjacielowi i bratu, że mam zamiar z tym skończyć i wyrzucić go z domu. Miałam mnóstwo dowodów, bo chłopak zapomniał, że Messenger i jego ukochane Badoo aktualizują się na każdym urządzeniu. Zrobiłam screen’y z rozmów, które prowadził ze swoimi dupami.


WYKORZYSTYWAĆ. 


I z kumplem, któremu napisał: „Nie jesteśmy razem. Znaczy ona myśli, że jesteśmy, ale tak nie jest…”. Sympatycznie jak na gościa, który mieszka z Tobą, śpi w jednym łóżku i dzieli życie, nieprawdaż? Wróciłam z pracy jak gdyby nigdy nic. Wlałam lampkę wina, poczekałam, aż moi koledzy i brat będą pod klatką. Odpaliłam papierosa i powiedziałam, żeby podszedł, to mu coś pokażę. Rzuciłam mu przed nos zrzuty z ekranów, które niosły jego całą historię kłamstw i oszustw… Powiedziałam: Masz trzy minuty na zapoznanie się z tym, dwadzieścia minut na spakowanie i wypier*****. Spakował się i przeprosił. Pewnie zrobił to ze strachu przed chłopakami, którzy całe przedstawienie oglądali z kanapy, popijając piwko. Gdzie pojechał z kilkoma torbami? Do równie naiwnej dziewczyny, która przenocowała go. Na drugi dzień pojechał do pracy. A tam co? Niespodzianka… Aresztowała go policja na kilkudziesięciodniową odsiadkę… Czyżby niewyjaśnione problemy z prawem z przeszłości? Jego rzeczy zniknęły. A przy sobie miał przysłowiowe nic. Idąc do pracy nie mamy raczej zwyczaju zabierania ze sobą dorobku całego życia… Przynajmniej ja nie mam. Szybko okazało się, że jego była dziewczyna, która wyrzuciła go z domu zanim zamieszkał u mnie, nie była psychopatką. Jest bardzo fajną kobietą, która ułożyła sobie na nowo życie. W ustach tego człowieka, każdy kto w naszym mniemaniu jest normalny, ocieniany jest jak psychopata. Tylko, że psychopatą w tym przedstawieniu jest on.

Wiecie jak zrobił mi krzywdę? Nie tym co mi zrobił, ale tym jak wykorzystał moją rodzinę. Dla kogoś takiego jak ja, dla kogo rodzina jest najwyższą wartością, to był największy cios. Jednak wszyscy się szybko po tym pozbierali. Ja na drugi dzień w pracy, byłam lżejsza o całą porobioną sytuacje. 

NIE NAPISAŁAM TEGO PO TO, ŻEBY WYLAĆ SWOJE ŻALE, ALE ŻEBY WAS PRZED NIM OSTRZEC. MA MNÓSTWO DŁUGÓW I SPRAW W SĄDZIE. A CZAS, KTÓRY RZEKOMO SPĘDZIŁ W SZPITALU OD MARCA 2015 SPĘDZIŁ PO PROSTU W WIĘZIENIU… 

Czyli to, że zamknęli go 12 stycznia, nie było jego pierwszą wizytą w polskim pierdlu…

Nie życzę najgorszemu wrogowi, żeby ktoś taki stanął mu na drodze. Wysysa z człowieka wszystko co najlepsze. Dziewczyny, miejcie głowy na karku. A jeśli macie być z kimś takim, to lepiej, żebyście były same. Gwarantuję, że będziecie najszczęśliwsze pod słońcem. Tak jak ja dziś. 

Peace&Love

Owl.

Strefa komfortu

"Wyjść ze strefy komfortu, gdzie może szału nie ma, ale jakoś leci i pobiec w nieznane. Koło kręci się dalej, a przed nami jeszcze ogromna ilość kroków do wykonania. Może ten jeden, ryzykowny, egocentryczny akurat się opłaci?"

To słowa HNA, nad którymi myślałam przez ostatni tydzień w każdej chwili, kiedy tylko mój umysł był wyzwolony od pracy, uczelni czy innych problemów. Strefa komfortu proszę Państwa. O tym będą dzisiejsze wypociny waszej ulubionej felietonistki. 

Czy każdy zna granice swojej strefy komfortu? Ja próbowałam je określić i okazało się, że taka strefa u mnie składa się z kilku "podstref". W zależności od tego, czym się zajmujecie w życiu, takie składowe będzie mieć wasza SK (strefa komfortu). W moim przypadku podstrefy, które mają największy priorytet i niewątpliwie pochłaniają mnie teraz najmocniej to: strefa produkowania dyplomu magisterskiego (od dzisiaj na pierwszym miejscu), strefa pracy (tak tak, pełen etat to już nie przelewki) i strefa treningów. Jest też kilka innych (niemniej ważnych), ale niech pozostaną one moją tajemnicą. 

SK mgr. Każdy, kto doświadczył tego typu rozrywki ma pewnie własne zdanie na ten temat. Ja póki co jestem nakręcona i mam nadzieję, że mój projekt będzie na tyle udany, że nie będę żałowała czasu, który mu poświęciłam i z satysfakcją będę się nim chwalić. Dlatego SK związana z projektowaniem nie jest zbyt duża. Komfortowe na pewno nie jest to, że spędzam weekend przy komputerze głowiąc się nad porządkowaniem miasta (szczegóły mojej pracy zapewne opublikuję po obronie). Tak sobie myślę... właściwie sam fakt, że robię tego mgr jest już pewnego rodzaju wyjściem ze SK. Bo w mojej SK nie ma miejsca na takie ekscesy. No ale załóżmy, że "produkcja mgr" jeszcze się w niej jakoś upchnęła, a wyjściem ze SK jest zaangażowana! produkcja - bez chodzenia na skróty.

SK pracy. Tu każdy powinien się ze mną zgodzić, praca - jaka by nie była - nie mieści się w SK... Z definicji. Nie bez znaczenia jest przecież ilość czasu, jaką się jej poświęca. Póki co praca zajmuje mi 1/3 doby (zaleta normowanego czasu pracy). To całkiem sporo prawda? Jeśli wezmę pod uwagę, że staram się sypiać po ok. 7-8h/dobę, to zostaje mi taka sama ilość na całą resztę. Niby optymalnie. Ale jednak... praca to praca. I nie ma znaczenia czy się ją lubi czy nie. Takie jest moje zdanie. Jeśli jednak miałabym wciągnąć pracę do SK, to jak określić moment, w którym z niej wychodzę? Muszę to jeszcze przemyśleć. Prawdopodobnie, aby odpowiedzieć na to pytanie muszę zdobyć więcej doświadczenia.

SK treningów. Moja ulubiona. Jeśli ktoś mnie nie zna, to tak szybciutko postaram się naświetlić swoje perypetie związane ze sportem. Moi rodzice są magistrami akademii wychowania fizycznego, więc siłą rzeczy sport jest w moim życiu obecny od samego początku. Czasy szkolne to wszelkie gry zespołowe (poza piłką nożną), w wieku od 13 do 19 lat intensywnie trenowałam tenisa ziemnego (byłam licencjonowaną zawodniczką), studia to głównie rekreacja - bieganie, rower i zajęcia fitness, trochę siłowni. Po pierwsze uwielbiam się męczyć, więc sam fakt chodzenia na treningi nie jest dla mnie etapem, który mogę określić jako wychodzenie ze SK. I właśnie o tym najwięcej ostatnio myślałam - kiedy udało mi się wyjść z tej strefy? Czy kiedykolwiek pokonałam granice, poza którymi jest na prawdę nieprzyjemnie? Wiecie jak to się teraz mówi - 100% albo nic. No tak, ale 100% to znaczy ile? Analizuję teraz w głowie ostatnie kilka treningów, które wykonałam i wydaje mi się, że 100% to realizacja całego planu treningowego i wykonanie każdego polecenia trenera. Hm... czyli w sumie żadna filozofia. Każde odpuszczenie powoduje, że procenty lecą w dół. No tak, tylko że 100% to dla mnie wciąż SK. Więc jak z niej wyjść? [Bardzo mocno chcę w tym miejscu zaznaczyć, że każdy musi sam zrobić sobie taki rachunek i określić granice SK, tego nikt nie może narzucić] Otóż odpowiedź znajduję nie w tym ile powtórzeń z założonego planu wykonałam, tylko w momencie kiedy mój umysł podpowiadał mi, że wygodniej byłoby odpuścić, a mimo to walczyłam dalej. Wychodzenie z treningowej SK wydaje mi się najbardziej satysfakcjonujące, ponieważ na treningu muszę umieć się przełamać tu! i teraz! Szybkość w podejmowaniu decyzji, daje szybki efekt - albo zadowolenie z wyjścia ze SK albo świadomość, że dziś się nie udało.

Kolejne pytanie: wychodzić czy nie wychodzić? Już obojętnie o jakiej SK mówimy. Jakie macie odczucia? Wg mnie trzeba zachować zdrowy rozsądek, który podpowie nam kiedy przekroczenie granicy będzie właściwe, da nam radość. Niezdrowe byłoby wychodzenie non stop z każdej SK. Ambicja powinna kusić nas, aby co jakiś czas się przełamać, ale ciągłe życie poza granicami jest praktycznie niemożliwe. Czy ktoś z Was tego doświadczył i ma inne zdanie? Dla tych, którzy nigdy się nad tym nie zastanawiali, polecam świadome określenie swoich SK. Mi to pomaga np. jak zbiera mi się na narzekanie i użalanie się nad sobą. Jeśli wiem, że to, co robiłam mieści się w SK, a mimo to zaczynam jęczeć, to od razu przestaję! Wiem, kiedy mogę zacząć jęczeć, bo wiem co jest powyżej moich 100%. 

Np. teraz powyżej moich 100% będzie m.in. pisanie postów. Ale daje mi to wielką radość, dlatego spinam pośladki i zakładam, że co jakiś czas zaszczycę Hammakk swoją obecnością!

poniedziałek, 1 lutego 2016

Nocne przemyślenia

Codziennie podejmujemy miliony decyzji. Są decyzje dobre, są złe, są takie, które wpływają na całe nasze życie i takie, których skutki odczuwamy tylko przez sekundkę i zapominamy o tym, co się stało. Podjęłam złą decyzję? Muszę podjąć następną. Dobrą? I tu kolejne znaki zapytania. Zamknięte koło, które nigdy nie przestanie się obracać i nie jesteśmy w stanie się z niego wyrwać. Tak już po prostu jest. Rzecz w tym jak przechodzimy przez ten życiowy quiz.

Czasami się zastanawiam, co wpływa na to, że robię tak a nie inaczej. Czy rzeczywiście idę ścieżką wybraną przeze mnie i tylko mnie, czy może taką, którą z jakiś powodów powinnam wybrać. Bo tak powinno być, tak powinnam się zachować, a tak nie powinnam. Dlaczego? Bo ktoś coś powiedział, bo ktoś coś może sobie pomyśli, bo takie są zasady, tak zostałam wychowana, tak mówi moja religia, rodzina, przyjaciele itd. Z czasem nawet zaczynamy wierzyć, że tak będzie lepiej, prościej, szybciej. Zatracamy może jakąś cząstkę siebie w tym wszystkim, może nie jest idealnie, a nasza codzienność odbiega od tej wyśnionej, wymarzonej w dziecinnych snach, ale "nikt nie powiedział, że będzie kolorowo". Wracamy do istniejącego stanu rzeczy. Idziemy dalej tym samym szlakiem, bo znowu religia, rodzina, przyjaciele, zasady...

A gdzie nasza prawdziwa, pełna wolność? A gdyby tak czasem zaszaleć? Postawić swoje egoistyczne JA na pierwszym miejscu. Nie martwić się, że doszliśmy w życiu do punktu, w którym może i chcielibyśmy coś zmienić, ale już jest za późno. Powiedzieć światu "nie!" i ruszyć w zupełnie innym kierunku - takim, którego nikt by się nie spodziewał. Mieć gdzieś to, co powinniśmy albo czego oczekują od nas inni. Odrzucić strach przed nieznanym i przezwyciężyć przede wszystkim swój lęk przed podjęciem złej decyzji. Wyjść ze strefy komfortu, gdzie może szału nie ma, ale jakoś leci i pobiec w nieznane. Koło kręci się dalej, a przed nami jeszcze ogromna ilość kroków do wykonania. Może ten jeden, ryzykowny, egocentryczny akurat się opłaci?



Realizacja marzeń, osiągnięcie tak zwanego "spełnienia" jest dla każdego czym innym, ale zawsze wymaga walki. Przede wszystkim walki z samym sobą i o samego siebie. A potem to już z górki :)

środa, 13 maja 2015

Poznań_Budapeszt

Za nami długi weekend majowy (może w tym roku nie aż taki długi, ale przecież nie długość, a jakość się liczy). No i tyle się działo, że aż nie wiem od czego zacząć... Może najlepiej od początku, czyli pomysłu przez realizację aż po szczęśliwe zakończenie.

Już jakiś czas temu wspominałam o wspaniałej inicjatywie jaką jest autostop i wszystko co z nim związane: poznawanie nowych miejsc, ciekawych ludzi, niepewność i emocje związane z "podróżą w nieznane". Bo właśnie to jest najpiękniejsze w tym całym pakowaniu plecaka i ruszaniu przed siebie, byle dalej, byle w dobrym towarzystwie i z uśmiechem na twarzy. Plan był prosty: bierzemy udział w majówkowym wyścigu autostopem z Poznania do Budapesztu. Założenia? Dojechać całe i zdrowe w dwa dni, zobaczyć stolicę Węgier, dobrze się bawić, a w niedzielę wrócić do Poznania z dziesiątkami cudownych wspomnień, z uczuciem satysfakcji i pozytywnego zmęczenia. Realizacja? 100%, a może i więcej :)

Razem z innymi 350 parami (tak, trochę nas było...) ruszyłyśmy w podróż już w środę rano. Krótka rozgrzewka na Placu Wolności, biegiem na wylotówkę i możemy zaczynać. Oczywiście, jak to bywa w przypadku kobiet z naszą orientacją terenu i talentem do planowania wszystkiego krok po kroku, wstępnie założony plan trasy przeszedł kilka modyfikacji, ale ostatecznie po podróży w towarzystwie 9 fenomenalnych kierowców, 6 godzinach spędzonych na stacjach benzynowych, przekroczeniu 3 granic, zjedzeniu puszki pasztetu z Biedronki i połowy bochenka chleba, wykonaniu 1000 machnięć ręką i 100 razy zadanym pytaniu ,,Dokąd Pan jedzie?/Where are you going?" dotarłyśmy na miejsce! W zaskakująco dobrym czasie - 23 godziny i 32 minuty oraz zajmując zaskakująco dobre 54 miejsce. No ale przecież to nie zajęta lokata jest ważna tylko zabawa po drodze czyli rozmowy łamanym angielskim z rumuńskim kierowcą o komunizmie w Polsce i podatkach od sprowadzanych samochodów, życiowe porady śląskiego tirowca, wspólne świętowanie półmetka trasy z chłopakami z Kielc i wiele innych. Jak można było się spodziewać, pobyt na miejscu okazał się być intensywny i też pełen wrażeń. Budapeszt zachwycił nas swoim pięknem. Wino za  4,0 zł nigdzie tak nie smakuje tak, jak nad pięknym modrym Dunajem no i nie ma drugiego tak pięknego Parlamentu czy zachwycających mostów w środku miasta. Dopełnieniem naszego szczęścia okazała się atmosfera naszego obozowiska: grille, ogniska, śpiewy, tańce i hulańce i oczywiście wspaniali ludzie, których nie brakowało na miejscu. Wszyscy ze wspólną zajawką na podróżowanie, spontaniczni, otwarci, po prostu z tych "których nie da się nie lubić". Obie zostałyśmy wielkimi fankami TrickBoardów (chociaż do mistrzostwa nam jeszcze daleko) i  zimnych kąpieli. No i w ogóle było fajnie :) Podsumowując...

Girls just wanna have fun! A my chcemy jeszcze więcej!!!

piątek, 8 maja 2015

Nie zawsze jest cukierkowo

Cały czas piszemy o naszej przyjaźni, spotkaniach, wzajemnych relacjach i o tym jak to jest wspaniale, spontanicznie, wesoło i kolorowo... :)

Prawda jest jednak taka, że nie zawsze jest tak cukierkowo i sielsko. Jak w każdym dobrym "związku" zdarzają się nieporozumienia, spięcia, kłótnie. Trudno się dziwić, w końcu jesteśmy paczką siedmiu temperamentnych bab, w której każda jest niezależna, każda ma coś do powiedzenia i każda ma SWOJE zdanie.

Hmmm... brzmi to trochę jak przepis na niezłą awanturę :)

Niekiedy mężczyzna nie może wytrzymać z jedną kobietą, a jak tu wytrzymać z siódemką? :D
Czasem nie jest łatwo. Potrafimy posprzeczać się nawet na odległość, przez telefon, czy inne komunikatory.

Nie szukając daleko, sytuacja z przed jakiś 2 tyg. kiedy to spięłyśmy się o ZDJĘCIA :P  A dokładniej o to, że jak się okazało byłam lekko nadgorliwa i zbyt szybko pewne materiały udostępniłam/ujawniłam. W tym wypadku to raczej wyglądało tak, że reszta bandy dała mi dość dobitnie do zrozumienia, że nawaliłam, że inna była umowa. Nagadały się, wylały swoje "żale", ja posłusznie wysłuchałam i było po sprawie. Trwało to jakieś max. 5 minut. 

Na szczęście potrafimy być w tym wszystkim szczere wobec siebie i prosto z mostu powiedzieć tej drugiej, że coś jest nie tak. Potrafimy również, co oczywiście nie zawsze jest takie proste, przyznać się do błędu i stwierdzić "Ok, zawaliłam. Przepraszam". I choć czasem bywa ostro, (w takich momentach nie przebieramy w słowach) to spięcia takie nie trwają długo. Często kończą się wraz z wypowiedzianym monologiem, który wyładowuję całą złość. Bardzo często bywa również tak, że zaraz po jakiejś sprzeczce, (po tym jak już każda wykrzyczała to, co miała do wykrzyczenia) patrzymy na siebie i wpadamy w śmiech zdając sobie sprawę z absurdu danej sytuacji.

Kiedyś ktoś powiedział, że: "pokłócić się też trzeba umieć" i chyba naprawdę coś w tym jest.
Bo dzięki tym naszym sprzeczkom coraz bardziej się docieramy i poznajemy nie tylko nasze zalety, ale i wady, które również są nieodzownym elementem naszej przyjaźni.

A tam gdzie są prawdziwe relacje międzyludzkie kłótnie były, są i będą - trzeba tylko umieć je dobrze rozgrywać.

środa, 18 marca 2015

Wiosna, wiosna, wiosna...

Dawno mnie tu nie było, bo jakoś czasu zawsze brakowało, albo weny. A poza tym nie działo się nic, co warte by było pisania, a już w szczególności czytania o tym.

Ale od 2 dni mamy piękną wiosnę za oknem, a wraz z nią przyszły do mnie nowe siły witalne. Chęć do działania, tworzenia, a także pisania :P

Coby pójść za ciosem przypływu niepohamowanej wiosennej energii, poza powrotem do warsztatów aktorskich, postanowiłam BIEGAĆ! Piszę o Tym, ponieważ jest to dla mnie nie lada wyczyn.

Wszyscy moi dobrzy znajomi wiedzą,że bieganie dla mnie jest największą karą, jest ostatecznością. A jedyne biegi które uprawiam to wtedy, gdy dobiegam do autobusu. Chyba po prostu nie potrafię biegać, bardzo szybko się męczę (zazwyczaj wtedy mam wrażenie, że umieram) i dlatego nie umiem czerpać z tego przyjemności.

Ale po raz kolejny w życiu postanowiłam dać tej dyscyplinie sportu jeszcze jedna szansę. Zamierzam biegać z moim współlokatorem, a dziś wieczorem mam pierwszy "trening". Może tym razem coś się zmieni i ja również zapałam miłością do biegania jak 3/4 Polaków teraz. Bo przecież to takie modne :P

Ps. Pojawiła się również chęć do gotowania i odkrywania nowych smaków. I takim sposobem wczoraj zrobiłam pierwszy raz w moim życiu spaghetti z małżami. Pomimo tego, iż gotuję na co dzień i coś tam już potrafię, to pierwszy raz miałam do czynienia z żywymi małżami. A efekt był zaskakująco pyszny :) Do tego stopnia, że zjadłam chyba z 3 porcje... Ale co tam, wszystko spale, przecież zaczynam biegać :P


niedziela, 15 marca 2015

Duszę artysty. To jaki jestem skromny i bystry.

Jeszcze się tu nie chwaliłam, że dorabiam sobie w sklepie z biżuterią. Jest to biżuteria robiona ręcznie, piękna i oryginalna. Codziennie uczę się robić coś nowego, i wbrew pozorom nie wszystko jest takie proste jak się czasem wydaje... Ale nie o tym.

Cały weekend spędziłam w pracy, tym razem w trochę innym otoczeniu niż ściany sklepu na Słowackiego. Byłam z biżuterią na targowisku na arenie w Poznaniu. Stąd moje dzisiejsze przemyślenia, wywołane frustracją i wku**ieniem. Jestem rozczarowana podejściem ludzi do sztuki i artystów. Każdy chciałby kupić coś pięknego najlepiej za półdarmo...Oczywiście ! Ale nie bierze pod uwagę tego, że ktoś poświęcił kilka godzin ze swojego życia by to stworzyć ! I będzie się targował..i targował...że przecież materiały potrzebne do wykonania tyle nie kosztują... ciekawe czemu się tak nie targują w hipermarkecie ?! Idiotyczne przyzwyczajenia z jarmarków.. I oczywiście nie myślę tylko o biżuterii, ale również o wszystkich innych rzeczach robionych ręcznie. Przecież anioł wyrzeźbiony z drewna to tylko kawałek drewna, jak może kosztować 100zł? Otóż może i powinien, a to i tak mało, a jak dla kogoś za dużo to niech sobie zrobi sam !

piątek, 6 marca 2015

Zaangażowanie

Problem z akceptacja sytuacji, w ktorej zyciowo sie znajdujemy moze polegac na braku zaangazowania. Bierna postawa jest nagorsza z mozliwych. Kazde zbudowanie szczescia polega na osobistej inwencji.

Doszlam do takiego wniosku pod koniec dzisiejszych zajec na uczelni. Majac w tygodniu 12-14  godzin wykladow (bierna sluchanie) czuje sie wypluta z emocji i pozbawiona kreatywnego myslenia. Szczytem moich marzen byloby nauczanie w malej grupie, gdzie wykladowca przekazujac mi porcje wiedzy, jednoczesnie zasypujac mnie bodzcami prowokujacymi do zadawania pytan i ostatecznie do dyskusji. Taka forma jest oczywiscie niemozliwa przy 200 studentach. Dlatego stwierdzilam ze sama musze zaangazowac sie w aktywny udzial w wykladach. Nie jest to proste, ale jesli juz podjelam decyzje o studiach, to moglabym z nich czerpac garsciami (jesli aktualnie nie mam nic lepszego do roboty).

W tym miejscu opisze moje kolejne przemyslenie. Po co wlasciwie idzie sie na studia? Po co kontynuuje sie nauke najpierw by uzyskac tytul pierwszego stopnia, pozniej drugiego? Czy w naszej mentalnosci funkcjonuje podejscie: chce byc co raz lepiej wykszatlcony i chce co raz wiecej odkrywac, a dzieki temu poszerzac swoja wiedze? Nie, u nas wspinanie sie po szczeblach edukacji ma nam gwarantowac status materialny, za dzwiganie tornistra dostaniemy nagrode w postaci pensji. Zazdroszcze najznakomitszym filozofom, ktorzy budujac fundamenty naszej cywilizacji poszukiwali prawdy, ksztalcili sie z poczuciem glebszego sensu POZNANIA. Niech kazdy sprobuje odpowiedziec sobie bowiem na pytanie, czy gdybym nie potrzebowala tytulu mgr zeby pojsc dalej, czy moj glod wiedzy sam w sobie doprowadzil mnie do drzwi sali wykladowej ?!
Peace yo! 

poniedziałek, 23 lutego 2015

Hej przygodo!

Tak, wiem... Przepraszam za tak długi okres ciszy z mojej strony i nawet nie będę się usprawiedliwiać. Obiecuję poprawę, którą zaczynam już dziś tym właśnie postem :)

Temat? AUTOSTOP! 

W tym momencie na pewno wiele osób myśli sobie: "Jasne! Wsiądzie sobie taka do obcego samochodu, on ją wywiezie do ciemnego lasu i zrobi nie wiadomo co. Potem głupia będzie płakać! Na własne życzenie!"

Oczywiście, trzeba być ostrożnym i stosować zasadę ograniczonego zaufania, ale trzeba przecież też korzystać z życia, być otwartym na świat i ludzi. Bo kiedy jak nie teraz? Bo znowu jak nie my to kto? Bo przecież nie każdy miły człowiek ma w byciu miłym jakiś interes. Bo przecież autostop to okazja do rozpoczęcia przygody już podczas pierwszego etapu każdej wycieczki, czyli pokonywania trasy do celu podróży. (Górnolotnie to zabrzmiało :))

Moje doświadczenie w podróżowaniu autostopem nie należy pewnie do największych, ale zdarzyło mi się nie raz, nie dwa i nie dziesięć łapać stopa. Polecam każdemu! Trafiałam na różnych kierowców: w pełnym przedziale wiekowym, z różnych kręgów społecznych, mających samochody różnej klasy, różne zainteresowania i cele w życiu. I to właśnie ta różnorodność sprawia, że jest tak ciekawie. Można poznać   w ten sposób wiele fantastycznych historii życia tych ludzi, poobserwować ich choć przez tą krótką chwilę. Do tego dochodzą atrakcje takie jak czasami wielogodzinne czekanie w szczerym polu na jakikolwiek samochód, padający na głowę deszcz, nagła zmiana trasy, czy odkrywanie nowych hitów śląskiego discopolo (bo akurat kierowca jest fanem). To wszystko, wbrew pozorom, wymieniam jako zalety autostopa. Jest to jedyny tak nieprzewidywalny, zaskakujący i intrygujący środek transportu. Ponadto często już po drodze można zobaczyć coś ciekawego. Odrobina spontaniczności jeszcze nikogo przecież nie zabiła, a często takie niezaplanowane sytuacje wspomina się później jako te najlepsze.

PS. W tym roku w końcu udało mi się zdecydować z Klaudią, moją wspaniałą towarzyszką większości podróży, na zapisanie się na Wyścig Autostopem. Jest to wyścig par autostopem. Co roku można w nim wystartować w czasie długiego weekendu majowego. Tym razem celem jest Budapeszt. Już się nie mogę doczekać! Może ktoś chce się ścigać z nami? 


piątek, 13 lutego 2015

Małe radości

Mam ferie. Skończyłam studia inżynierskie i czekam na rozpoczęcie magisterki. Ten wolny czas staram się wykorzystać na małe radości, na które czasem brakuje zacięcia w natłoku obowiązków. 

Co mnie ostatnio ucieszyło/zafascynowało ?

Zafascynował mnie smak avocado. Jakiś czas temu spróbowałam jak smakuje, ale wtedy wydał mi się mało atrakcyjny. Jednak jako dodatek do różnego rodzaju potraw jest rewelacyjny! Świetnie urozmaica nawet śniadaniowe kanapki.

Wczoraj bez żadnych wyrzutów sumienia czerpałam radość ze smaku pączków z dżemem z dzikiej róży. Na co dzień nie przepadam za drożdżówkami i pączkami, ale TŁUSTY CZWARTEK to tłusty czwartek.

Bardzo, ale to bardzo cieszę się, że ten wolny czas daje mi absolutną możliwość na spędzanie go z najbliższymi zawsze, gdy tego potrzebują. Mogę pomóc mamie w zakupach, pójść z siostrą na mecz jej chłopaka (akurat wszystkie koleżanki były zajęte), pograć z rodzicami w Scrabble... I przede wszystkim spędzać czas z moim chłopakiem. Wczoraj, gdy wyszło słońce i było na prawdę ciepło poszliśmy na spacer. Zapach powietrza nad jeziorem był wspaniały.


Dzisiaj zachwyciłam się śpiewem ptaków. Mam wrażenie, że o taki zachwyt łatwiej w małym mieście, gdzie szum i zgiełk nie zakłócają odbioru takich dźwięków. Był to niesamowicie kojący odgłos. 

Było też wiele innych doznań - smaków, dźwięków, widoków... Zawsze mnie to uderza, że jest tak wiele rzeczy, które mogą sprawić, że chce się żyć, ale ciężko je nie raz dostrzec, kiedy nasze myśli wciąż zasnute są problemami. Czasem doświadczyłam tego, kiedy po napisanym kolokwium lub egzaminie wsiadałam do tramwaju i dopiero wtedy potrafiłam dostrzec leniwie zachodzące słońce, popołudniowy rytm miasta. Dopiero wtedy, kiedy miałam za sobą jakiś "problem". I szczerze mówiąc wciąż uczę się tego, jak pogodzić ze sobą niełatwą codzienność z dostrzeganiem małych radości...

czwartek, 29 stycznia 2015

Motywacja

Nie ma znaczenia w jakim przedziale wiekowym są czytelnicy HAMMAKKa, chociaż początkowo, z uwagi na to, że jestem studentką, rozważając treść mojego dzisiejszego posta sugerowałam się tymi-walczącymi z trwającą sesją (i tu wypada powiedzieć "łączę się z Wami w bólu" ... ale także "jak nie Wy to kto?")...w każdym razie adresowany jest do wszystkich, którzy pofatygują się  go przeczytać. Właśnie.. co tak naprawdę bardziej Was motywuje? to, że "łączę się w bólu", czy "jak nie Wy to kto"?? Mnie zdecydowanie to drugie! 

Myślę, że nie ma się co nad sobą użalać... cokolwiek teraz robicie, czy przygotowujecie się do egzaminów, czy czeka Was ciężkie wyzwanie w jakiejkolwiek innej postaci ważne aby znaleźć efektywną motywację. Znajdźcie chwilę czasu, na coś co sprawia Wam przyjemność... nie ma znaczenia czy będzie to aktywna forma relaxu, czy chillout w łóżku. Z pewnością doda Wam to sił do dalszego działania. Zdaję sobie sprawę, że przygotowując się do egzaminów raczej zabieramy się do tego "na ostatnią chwilę" nie mamy zbyt dużo czasu na relax, hobby, spotkania towarzyskie... ale mimo wszystko wydaje mi się, że nauka, czy praca od rana do nocy nie przynosi upragnionych efektów, jeśli nie robimy sobie żadnych przerw i nie doświadczamy w tym czasie żadnych przyjemności. Oczywiście zabronione: narzekanie, płakanie, wypowiadanie (przede wszystkim na głos) zdań w stylu "nie zdążę" "już dupa". Polecam zdecydowanie te z zestawu "jak nie ja to kto?" "sen jest dla słabych". Nawet jeśli trafi się ktoś z Was, kto właśnie zabiera się za naukę do jutrzejszego egzaminu (mam nadzieje, że jednak nie, bo na tym blogu nie ma chyba informacji przydatnych na egzamin z jakiejkolwiek dziedziny) to jeszcze nic straconego :) 

Podobno najbardziej efektywny system nauki to 30-5-30, ku rozwianiu wątpliwości 30 to nauka a 5 przerwa, nie odwrotnie... chyba, że kierujemy się zasadą "spokojnie bez spiny są drugie terminy". Poza codzienną motywacją, relaxem, ale przede wszystkim nauką, zaplanujcie sobie jakąś nagrodę za taki intensywny okres. Nagradzacie się czasem sami? Osobiście polecam! Z pewnością drobny prezencik zagrzeje Was do działania! Dla mnie najbardziej motywująca jest świadomość, że po tym intensywnym okresie, jakim jest sesja, którą przechodzę wraz z moimi przyjaciółkami odbywa się kilkudniowy "biwak" ... co prawda zjeżdżamy się wszystkie w moim ulubionym leśnym domku (trudno zimą o czynne pole namiotowe), ale nazwałam to biwakiem, bo to słowo kojarzy mi się z najlepszą z możliwych dla mnie form spędzania czasu :) I taki oto biwak nakręca mnie na każdej kolejnej sesji. Każdy powinien wybrać sobie taką formę nagrody, która go najbardziej satysfakcjonuje, dla jednych może być to biwak, dla innych zakupy, impreza z przyjaciółmi... cokolwiek! Znajdźcie dla siebie motywację i pamiętajcie o odpoczynku! Dla tych z Was, którzy mają trochę więcej czasu na przygotowanie polecam skorzystać z krótkich poradników i testów pamięci dostępnych w necie, które podpowiedzą, jak się efektywniej uczyć. 

Podsumowując moje dzisiejsze wywody : NAUKA, przerwy, motywacja, nagrody!, pozytywne myślenie, #jak nie my to kto#,  #sen jest dla słabych# :D DAMY RADĘ !!! Powodzenia

Pora na mnie!

Postanowiłam też się przełamać i w końcu dodać coś od siebie. Aktualnie mam sporo na głowie, dlatego tak długo zwlekałam. Obrona, wyprowadzka, przeprowadzka i wszystkie związane z tym formalności – ale o tym pisać na razie nie będę, wystarczy, że śni mi się to po nocach.

Zacznę może od tego, że w naszej przyjaźni mam „najkrótszy staż”. Wychowałam się w innej miejscowości niż reszta dziewczyn. Poznałyśmy się dopiero w liceum i jestem szczęśliwa, że w swoim życiu mogłam spotkać tak cudowne kobiety!

Poza tym… Jestem typem człowieka, któremu wiele rzeczy nie przeszkadza (ja, to tak ładnie nazywam, po prostu jestem bałaganiarą:) ), do mojego hobby, śmiało można zaliczyć spanie, nie lubię czekać – dlatego często wiele rzeczy robię w biegu i generalnie zamiast pisać, zdecydowanie wolałabym coś policzyć :)

A tak standardowo: studiuję, jestem zakochana (tak, mam wspaniałego chłopaka!), nie mam dzieci i nie mam psa (marzę o Mopsie, wspominam w razie gdyby ktoś chciał spełnić jedno z moich marzeń).

Na pierwszy raz, to w moim przypadku i tak dużo :D


Architekt

Wspominałam jakiś czas temu, że opowiem o swoich studiach. Zrobię to szczególnie ze względu na osoby, które wciąż stoją przed wyborem kierunku. Czym zajmuje się architekt? Jak zostać architektem? Czy jestem odpowiednią osobą aby pracować w tym zawodzie?

Jeśli chcesz być architektem, to najlepiej zacząć się do tego przygotowywać jak najszybciej. W moim przypadku wyglądało to tak, że przed pójściem do liceum wiedziałam, że zdecyduję się na studia politechniczne. Dlatego wybrałam klasę ukierunkowaną na matematykę, fizykę i informatykę. W przypadku każdego licealisty wybór klasy powinien być uwarunkowany wymaganiami danej rekrutacji na studia (to jakie przedmioty maturalne będą punktowane na wymarzonej uczelni). Zdecydowałam się na architekturę w drugiej klasie liceum i od tego momentu zaczęłam szykować się do egzaminu wstępnego z rysunku, ale szczerze mówiąc wystarczy, jeśli ktoś zacznie uczęszczać na takie lekcje (do dobrego nauczyciela) tylko w klasie maturalnej. Z tego, co wiem to jeśli chcemy studiować za granicą, sytuacja egzaminów i rekrutacji wygląda nieco inaczej, dlatego przed podjęciem jakichkolwiek działań, trzeba to dokładnie sprawdzić. 

Kto będzie dobrze się czuł na architekturze? Osoba, która lubi tworzyć i wymyślać nowe rzeczy. Jeśli było się dzieckiem bawiącym klockami Lego, grającym w The Sims, budującym imponujące zamki z piasku, rysującym po ścianach - to jest się idealnym kandydatem. 

Na studiach czeka Cię nauka projektowania, tzn. poznasz poszczególne etapy tworzenia obiektów: domów jednorodzinnych, wielorodzinnych, hoteli, restauracji, szkół, szpitali, teatrów, wieżowców...
Dowiesz się, jak się projektuje miasto. Nauczysz się historii architektury i urbanistyki. Zdobędziesz informację o konstrukcji i materiałach budowlanych. Będziesz malować, wyklejać, rysować, sklejać, wycinać... Ale głównie pracować na komputerze w programach graficznych i projektowych. 

Jak wygląda praca architekta? W skrócie: rozmawiasz z klientem/inwestorem, poznajesz jego oczekiwania (co masz mu wymyślać), zaczynasz głowić się nad tym jak spełnić jego życzenia i jednocześnie stworzyć coś funkcjonalnego, ciekawego i miłego dla oka, konsultujesz się ze specjalistami w sprawach technicznych odnośnie swojego projektu, zbierasz podpisy w urzędach, dostajesz pozwolenie na budowę, nadzorujesz budowę. Musisz liczyć się z tym, że praca architekta to 3/4 czasu spędzone przed komputerem w biurze. I nie zawsze jest tak, że żyjesz od projektu do projektu, bo wachlarz możliwości dla architekta jest dużo szerszy. Można się zajmować przeprowadzaniem inwentaryzacji, wyspecjalizować się w tworzeniu wizualizacji... Możliwości jest sporo, ale to w dalszym ciągu jest typ pracy głównie przy biurku (podkreślam to, ponieważ jeśli liczysz na aktywny tryb życia architekta, to raczej poza pracą!).

W razie pytań, służę pomocą

wtorek, 27 stycznia 2015

Na każdego przyjdzie czas

Przyszedł czas i na mnie :) 

Choć długo się przed tym wzbraniałam (bo żadna tam ze mnie Szymborska czy inna Konopnicka), to w końcu przyszedł czas, abym i ja nabazgrała coś od siebie. Nigdy w życiu nie prowadziłam bloga, pamiętnika, nawet pisanie listów nie szło mi śpiewająco. Nigdy nie byłam jakoś płodna literacko. Zawsze uważałam, że ja mogę mówić, opowiadać, czytać, czy nawet recytować teksty, a pisaniem niech się zajmą inni, bardziej kompetentni w tej dziedzinie. Ale z racji tego, że ten blog jest naszym wspólnym dzieckiem, postanowiłam przyczynić się trochę do jego tworzenia.

Na początku może trochę o hammakku. Skąd ta nazwa? Wbrew pozorom jest ona dość zmyślna i nie chodzi tu o to, że jesteśmy takie luźne i lubimy się bujać między drzewami.

H.A.M.M.A.K.K. wziął się od Hani, Ani, Marty, Marty, Angeli, Karoli i Klaudii, czyli grupki przyjaźniących się od kilku, jak nie kilkunastu lat kobiet znających się jak przysłowiowe "łyse konie". Nie połączyła nas pasja, hobby, wspólne zainteresowania... Co dziwniejsze, każda z nas ma zajawkę na zupełnie inne rzeczy, każda z nas studiuje coś innego, obecnie nie mieszkamy nawet w jednym mieście. Każda z nas ma jakiś (lepszy lub gorszy) pomysł na siebie, począwszy od architekta, pielęgniarki skończywszy na muzyku, czy trenerze personalnym. Oczywiście łączy nas również mnóstwo rzeczy, choćby poczucie humoru, podejście do życia, patrzenie na innego człowieka, wszystkie jesteśmy też równo pokręcone, ale wydaje mi się, że to właśnie te różnice między nami sprawiają, że nie jest nudno, że każda z nas wnosi w to coś nowego, innego.

W naszym przypadku przeciwieństwa się faktycznie przyciągają :D



czwartek, 22 stycznia 2015

Wymówki

Pierwsza sprawa: 
pełne zrozumienie tematu będzie dotyczyć tych osób, które w swoim życiu doświadczyły przełamania, pokonania chwilowych słabości i zaprzeczenia wymówkom. 

Dla reszty mam nadzieje ten wpis okaże się wskazówką, jak to osiągnąć. Żeby uniknąć drażniącego trybu rozkazującego, powiem jak JA to robię.

Stawiam sobie pytanie (bardzo proste): czego ja chcę? 
Przykład 1_Odpowiadam: CHCĘ (nie dotyczy to mnie, przykłady będą z kosmosu - liczy się zasada) nauczyć się języka chińskiego !!!

Co się dzieje dalej? Aby moja zachcianka się spełniła, muszę zrobić wiele rzeczy i się zaczyna... Rollercoaster !!! No bo w sumie to nie mam kasy na kurs, a nawet jakbym ją miała, to nie mam czasu, a nawet jakbym go miała, to ta szkółka jest daleko od domu, a nawet jakby była bliżej, to zajęcia są tylko wieczorowe, a ja się wieczorem nie mogę skupić, a nawet jeśli to w sumie mi się NIE CHCE = NIE CHCĘ TEGO ZROBIĆ

Przykład 2_Odpowiadam: CHCĘ umówić się z tym chłopakiem na randkę !!!
Co się dzieje dalej? Rollercoaster !!! No bo w sumie to on mnie tak słabo zna, a nawet jakby poznał lepiej, to pewnie nie będzie zainteresowany, a nawet jeśli, to będzie trzeba nad tym pracować, a później to już same problemy, bez sensu, w sumie to mi się NIE CHCE = NIE CHCĘ TEGO ZROBIĆ

Przykład 3_Odpowiadam: CHCĘ schudnąć !!! <czy to aby na pewno przykład z kosmosu>
Co się dzieje dalej? Turbo-Rollercoaster !!! No bo w sumie to jak zjem dziś te 3100 kcal to to zrobi taką różnicę (?), a nawet jak pójdę później na siłownię, to raczej nie wytrzymam z systematyką, a jak złapię jakąś kontuzję...nie, nie idę biegać, na basen? mam po tym katar, w sumie to mi się NIE CHCE = NIE CHCĘ TEGO ZROBIĆ

Przykład 4_Odpowiadam: CHCĘ mieć tytuł magistra z neurochirurgii !!! <rodzice będą zadowoleni=oni chcą mojego mgr>
Co się dzieje dalej? UWAGA ! Zdobywam mgr z neurochirurgii I CO ? I jestem nieszczęśliwa <3

Bang !!! Jakieś wnioski już Wam kiełkują w głowie? Już pomagam:
- jeśli czegoś na prawdę (ale to tak w 100 000%) chcemy, to to osiągniemy
- jeśli czego chcemy, nie pojawią się wymówki
- jeśli czegoś chcemy, to przeszkody nas nie zniechęcą
- jeśli czegoś chcemy, to osiągnięcie celu będzie naszym życiowym sukcesem, który będziemy mogli zawdzięczać SOBIE

Skąd wiedzieć, czy czegoś chcemy na 100 000%? 

Stąd, że nic nas nie powstrzyma przed zrobieniem tego. Wiem, że to banał. Ale czy tak samo banalnie podejmuje nam się w związku z tym decyzje? Pamiętajcie, że samemu trzeba wiedzieć czego się chce. Możemy słuchać sugestii mamy, taty, brata, koleżanki, chłopaka, dziewczyny, nauczyciela... Ale to są tylko sugestie. 

Spróbuj odpowiedzieć sobie na pytanie czego chcesz. Zrób listę mniejszych i większych zachcianek. I zastanów się ILE jesteś w stanie zrobić, poświecić, żeby walczyć o swoją zachciankę? Czy to, że chcesz objechać świat dookoła na rowerze jest realne? Przyniesie Ci satysfakcje? Jesteś w stanie to zrobić? A jeśli nie, to czy ciągłe zadręczanie się tą zachcianką nie blokuje Cię przed zrobieniem czegoś innego. 

Zdradzę Wam sekret. Kiedyś, kiedy miałam rzuconą sporą kłodę pod nogi na drodze do realizacji swojego celu marudziłam okropnie. Cały czas tylko jęczałam jak mi źle, dlaczego to spotyka mnie, to jest takie trudne... I pewna osoba powiedziała mi: czy to sprawi, że się poddasz? Czy jest to dla Ciebie tak duża przeszkoda, że nie jesteś w stanie jej pokonać, myśląc o osiągnięciu swojego celu? Jak ciężko jesteś w stanie pracować? Czy to jest coś, co Cię przerasta? Czy to już wszystko przekreśla? Pomyślałam...NIE Góra, po której się wspinam jest stroma, ale na szczycie czeka coś, co przyniesie mi dużo szczęścia. Określi mnie. A tego potrzebuję. A jeśli czegoś potrzebuje, to będę pracować. Dam radę. Ale uwierzcie mi, że poczułam takie coś chyba 2 razy w życiu. Że było na prawdę ciężko, ale się nie poddałam. I na moim koncie pewnie bilans poddałam się/nie poddałam się wynosi 2 do 200... Więc nie o to chodzi, że moje życie jest idealne, bo mam na to receptę. 

Bardziej chodzi mi o to, żebyście poczuli, że są pewne rzeczy, o które zawalczycie, jeśli poczujecie, że na prawdę trzeba o nie walczyć. A reszta nie może być powodem do zadręczania się. A wymówki są, były i będą. Trzeba sobie uświadomić, że jeśli się pojawiają, to albo szybko je przekreślimy, albo się im poddamy. I tak ma być. Życzę Wam waleczności. Walczcie o wszystko, co jest Waszym życiu istotne. Jeśli nie walczycie, to znaczy, że nie jest istotne. I rzuć sobie tym prostu w twarz stojąc przed lustrem. Np. "nie zawalczyłam o niezjedzenia tego pączka, bo chciałam go zjeść, potrzebowałam tego". I koniec ! Albo: "zawalczyłam o niezjedzenie tego pączka, bo mam problemy zdrowotne, moja waga jest zbyt duża, to zagraża moim stawom, mojemu układowi krwionośnemu, będę walczyć o swoje zdrowie" Done ! Albo: "dowiem się co przynosi mi frajdę i w czym jestem dobra/y, będę robić na tym hajs, zawalczę o to".

BĄDŹCIE CHOLERNYMI FAJTERAMI !!! Ale najpierw odpowiedzcie sobie na pytanie czego chcecie. I WALCZCIE !!!!! Z CAŁYCH SIŁ !!! >>> a jak nie chcecie to wyjeb***<<<

PS nie uniknęłam trybu rozkazującego... chyba muszę zostać jakimś dyrektorem. No albo księdzem... Nie księdzem nie mogę, bo mnie ponoszą emocje i zaczynam przeklinać. Wyobrażacie sobie taką wczutę księdza pod koniec kazania, że zaczyna przeklinać? Wooo :D Power !

wtorek, 20 stycznia 2015

List od M.

Hej!

W końcu nadeszła pora na mnie. To ja -  M.

Długo zwlekałam z napisaniem pierwszego posta, jest to dla mnie nie lada wyczyn. Nie mam talentu pisarskiego. Nie lubię lać wody. Nie lubię zbędnego "pier**enia". I proszę nie śmiać się z mojej interpunkcji (ja znaki interpretuję inaczej) oraz nie wypominać błędów ortograficznych (jestem trochę śmieszkiem, więc to na pewno będzie taki żarcik).

Ot, tyle o mnie. No może dodam jeszcze standardzik: tak studiuje, nie, nie mam dzieci a miłość..? No o tym może kiedy indziej.

Chciałam dodać, że nasz blog wyróżnia się spośród miliona innych tym, że zmierza w niezbadaną stronę. Nikogo do niczego nie nakłania. Luźno przedstawia życie siedmiu zupełnie różnych, acz przyjaźniących się  kobiet.

Ps. Lubię piwo. Uwielbiam gluten. Jem mięso. Ubieram się w lumpeksie. Tak, z mojej strony nie będzie to ani modowy, ani healthy-eco-vege blog. Lubię też chodzić na siłownie i basen, ale o odżywkach też pisać nie będę.

To się rozpisałam.
Więcej o mnie i o sobie później.

XOXO