Początek października zapowiadał się deszczowo, miało być
coraz zimniej i ciemniej. Niczego nieświadome My w niedzielne słoneczne
popołudnie spotkałyśmy się jak gdyby nigdy nic na długie rozmowy o życiu.
Zawsze rozmawiamy o życiu. Tym obecnym i tym lepszym. I jak zwykle mamy tysiące
pomysłów na to „lepsze”.
Suche fakty są takie, że nasz zlot zainicjowany był moim
przyjazdem do Wałcza. Teraz rzadko tu wpadam, więc jak już jestem, to staram
się wykorzystać każdą sekundę na spotkania z bliskimi, których tak bardzo
brakuje mi w Gdańsku. Na szczęście, laski szybko podchwyciły temat, wpadły na rewelacyjny pomysł zjedzenia
niedzielnego obiadu w postaci wodorostów z ryżem i surową rybą – sushiMyLove. I
tak lekko po 12:00 zapakowałyśmy się do samochodu i ruszyłyśmy w kierunku
japońskich przysmaków. Angela – nasz rajdowy kierowca tego dnia postarała się o
odpowiedni klimat w aucie i w świetnych nastrojach spędziłyśmy pół godziny rozentuzjazmowane rozmawiając o naszych biznesplanach.
Mokre fakty (jak są suche, to mokre chyba też mogą być nie?)
są takie, że bawiłyśmy się świetnie, zaczynając od wystawiania recenzji
wszystkim możliwym aspektom restauracji, w której się znalazłyśmy. Nie powiem,
jakie to było miejsce. Taka reklama kosztuje, a hajs się musi zgadzać… Oczywiście
żartuje, bo Sacha zameldowała nas przecież na FB, więc wiecie, gdzie byłyśmy.
Moim zdaniem knajpka była w porządku, ale tego dnia w zasadzie wszędzie by mi
się podobało, gdyż nieważne gdzie, ważne z kim <3 A towarzystwo było
wyborowe.
Bardzo ufam moim przyjaciółkom. Naprawdę powierzyłabym im
najbardziej odpowiedzialne z odpowiedzialnych zadań. Z tego względu bez chwili
zawahania powierzyłam im wybranie takich wariantów wodorostów, jakie będą
uważały za stosowne. Po chwili sushi
wjechało na stół. Do tego zielona herbata z mango i można się całkowicie
zrelaksować.
Czas mijał bardzo szybko, a mnie niestety ograniczała godzina
wyjazdu do Gdańska. Mimo to skorzystałyśmy jeszcze z okazji i pojechałyśmy na
pyszną kawę i deser. Takie dogadzanie zupełnie nie jest dla nas codziennością.
Mieszkamy w różnych miastach i spotkania w większym gronie rzadko się zdarzają,
dlatego jak już dochodzą do skutku nie żałujemy sobie. I tak minęło kilka
godzin. Trzeba było wracać po bagaż i uciekać do Gdańska.
Siedząc teraz i patrząc za okno wspominam ten dzień z wielką
nostalgią. Deszcz zmywa z ulic smutki i rozrzewnienie poniedziałkowych boleści
(post pisałam w poniedziałek, ale nie zdążyłam opublikować). A ja jestem
naładowana po sam czubek głowy pozytywną energią. Doceniam to szczególnie
mocno, ponieważ przez kilka ostatnich tygodni myślałam wyłącznie o pracy i
dyplomie magisterskim. Słaba opcja, chociaż doceniam również fakt, że miałam
warunki, aby poświęcić się tylko temu. Naprawdę podziwiam wszystkich, którzy
godzą obowiązki rodzinne z pracą naukową. Bycie np. matką przy jednoczesnym
pisaniu/produkowaniu dyplomu jest dla mnie kosmicznym wysiłkiem. Mega propsy
dla wszystkich uczących się, pracujących mam! Mam nadzieje, że nadejdzie taki
czas, kiedy będę musiała wejść na ten wyższy stopień wtajemniczenia i stać się
jeszcze bardziej wielozadaniowa. Ale nie o tym chciałam…
Kończąc ten wpis chciałam napisać, że w ciągu ostatnich
dwóch dni doświadczyłam tak wielu pozytywnych emocji ze strony moich bliskich,
że dotarła do mnie jedna myśl. Kiedy jest życiu taki czas, że zostajemy
obdarowywani wielkim szczęściem, ale takim naprawdę obezwładniającym, zaczynamy
się jednocześnie cieszyć i przeraźliwie bać. Bać żeby tego nie stracić.
Słyszałam o syndromie biznesmenów, którzy mają wszystko – pieniądze, władzę i
liczne sukcesy. W pewnym momencie przestają zabiegać o więcej, ale zaczynają
wpadać w paranoję/ depresję żeby to, co mają nie stracić. Mnie też przeszył
zimny dreszcz, kiedy wyobraziłam sobie, że mam wokół siebie tak wspaniałych ludzi
i kogoś mogłoby zabraknąć. Mimo wszelkich problemów zachęcam do doceniania
największych skarbów jakie posiadacie – życzliwych ludzi, których spotykacie na
swojej drodze. Nic nie jest wieczne, ale wspomnienia zostają na długo, dlatego
gromadzę je i doceniam każde najmniejsze.
Dziękuję i wcale nie czuję się ex-sąsiadką :D taki wieczny rozkrok i jedną nogą zawsze w Wałczu !
OdpowiedzUsuń