niedziela, 7 lutego 2016

Strefa komfortu

"Wyjść ze strefy komfortu, gdzie może szału nie ma, ale jakoś leci i pobiec w nieznane. Koło kręci się dalej, a przed nami jeszcze ogromna ilość kroków do wykonania. Może ten jeden, ryzykowny, egocentryczny akurat się opłaci?"

To słowa HNA, nad którymi myślałam przez ostatni tydzień w każdej chwili, kiedy tylko mój umysł był wyzwolony od pracy, uczelni czy innych problemów. Strefa komfortu proszę Państwa. O tym będą dzisiejsze wypociny waszej ulubionej felietonistki. 

Czy każdy zna granice swojej strefy komfortu? Ja próbowałam je określić i okazało się, że taka strefa u mnie składa się z kilku "podstref". W zależności od tego, czym się zajmujecie w życiu, takie składowe będzie mieć wasza SK (strefa komfortu). W moim przypadku podstrefy, które mają największy priorytet i niewątpliwie pochłaniają mnie teraz najmocniej to: strefa produkowania dyplomu magisterskiego (od dzisiaj na pierwszym miejscu), strefa pracy (tak tak, pełen etat to już nie przelewki) i strefa treningów. Jest też kilka innych (niemniej ważnych), ale niech pozostaną one moją tajemnicą. 

SK mgr. Każdy, kto doświadczył tego typu rozrywki ma pewnie własne zdanie na ten temat. Ja póki co jestem nakręcona i mam nadzieję, że mój projekt będzie na tyle udany, że nie będę żałowała czasu, który mu poświęciłam i z satysfakcją będę się nim chwalić. Dlatego SK związana z projektowaniem nie jest zbyt duża. Komfortowe na pewno nie jest to, że spędzam weekend przy komputerze głowiąc się nad porządkowaniem miasta (szczegóły mojej pracy zapewne opublikuję po obronie). Tak sobie myślę... właściwie sam fakt, że robię tego mgr jest już pewnego rodzaju wyjściem ze SK. Bo w mojej SK nie ma miejsca na takie ekscesy. No ale załóżmy, że "produkcja mgr" jeszcze się w niej jakoś upchnęła, a wyjściem ze SK jest zaangażowana! produkcja - bez chodzenia na skróty.

SK pracy. Tu każdy powinien się ze mną zgodzić, praca - jaka by nie była - nie mieści się w SK... Z definicji. Nie bez znaczenia jest przecież ilość czasu, jaką się jej poświęca. Póki co praca zajmuje mi 1/3 doby (zaleta normowanego czasu pracy). To całkiem sporo prawda? Jeśli wezmę pod uwagę, że staram się sypiać po ok. 7-8h/dobę, to zostaje mi taka sama ilość na całą resztę. Niby optymalnie. Ale jednak... praca to praca. I nie ma znaczenia czy się ją lubi czy nie. Takie jest moje zdanie. Jeśli jednak miałabym wciągnąć pracę do SK, to jak określić moment, w którym z niej wychodzę? Muszę to jeszcze przemyśleć. Prawdopodobnie, aby odpowiedzieć na to pytanie muszę zdobyć więcej doświadczenia.

SK treningów. Moja ulubiona. Jeśli ktoś mnie nie zna, to tak szybciutko postaram się naświetlić swoje perypetie związane ze sportem. Moi rodzice są magistrami akademii wychowania fizycznego, więc siłą rzeczy sport jest w moim życiu obecny od samego początku. Czasy szkolne to wszelkie gry zespołowe (poza piłką nożną), w wieku od 13 do 19 lat intensywnie trenowałam tenisa ziemnego (byłam licencjonowaną zawodniczką), studia to głównie rekreacja - bieganie, rower i zajęcia fitness, trochę siłowni. Po pierwsze uwielbiam się męczyć, więc sam fakt chodzenia na treningi nie jest dla mnie etapem, który mogę określić jako wychodzenie ze SK. I właśnie o tym najwięcej ostatnio myślałam - kiedy udało mi się wyjść z tej strefy? Czy kiedykolwiek pokonałam granice, poza którymi jest na prawdę nieprzyjemnie? Wiecie jak to się teraz mówi - 100% albo nic. No tak, ale 100% to znaczy ile? Analizuję teraz w głowie ostatnie kilka treningów, które wykonałam i wydaje mi się, że 100% to realizacja całego planu treningowego i wykonanie każdego polecenia trenera. Hm... czyli w sumie żadna filozofia. Każde odpuszczenie powoduje, że procenty lecą w dół. No tak, tylko że 100% to dla mnie wciąż SK. Więc jak z niej wyjść? [Bardzo mocno chcę w tym miejscu zaznaczyć, że każdy musi sam zrobić sobie taki rachunek i określić granice SK, tego nikt nie może narzucić] Otóż odpowiedź znajduję nie w tym ile powtórzeń z założonego planu wykonałam, tylko w momencie kiedy mój umysł podpowiadał mi, że wygodniej byłoby odpuścić, a mimo to walczyłam dalej. Wychodzenie z treningowej SK wydaje mi się najbardziej satysfakcjonujące, ponieważ na treningu muszę umieć się przełamać tu! i teraz! Szybkość w podejmowaniu decyzji, daje szybki efekt - albo zadowolenie z wyjścia ze SK albo świadomość, że dziś się nie udało.

Kolejne pytanie: wychodzić czy nie wychodzić? Już obojętnie o jakiej SK mówimy. Jakie macie odczucia? Wg mnie trzeba zachować zdrowy rozsądek, który podpowie nam kiedy przekroczenie granicy będzie właściwe, da nam radość. Niezdrowe byłoby wychodzenie non stop z każdej SK. Ambicja powinna kusić nas, aby co jakiś czas się przełamać, ale ciągłe życie poza granicami jest praktycznie niemożliwe. Czy ktoś z Was tego doświadczył i ma inne zdanie? Dla tych, którzy nigdy się nad tym nie zastanawiali, polecam świadome określenie swoich SK. Mi to pomaga np. jak zbiera mi się na narzekanie i użalanie się nad sobą. Jeśli wiem, że to, co robiłam mieści się w SK, a mimo to zaczynam jęczeć, to od razu przestaję! Wiem, kiedy mogę zacząć jęczeć, bo wiem co jest powyżej moich 100%. 

Np. teraz powyżej moich 100% będzie m.in. pisanie postów. Ale daje mi to wielką radość, dlatego spinam pośladki i zakładam, że co jakiś czas zaszczycę Hammakk swoją obecnością!

4 komentarze:

  1. Czym jest strefa konfortu Twoim zdaniem? "SK pracy. Tu każdy powinien się ze mną zgodzić, praca - jaka by nie była - nie mieści się w SK... Z definicji." - to jaka to definicja?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. praca = wysiłek ≠ strefa komfortu (nie dotyczy w moim przypadku to SK treningowej, tu równanie jest inne, ale jeśli chodzi o kwestie zawodowe, to tak to widzę)

      Usuń
    2. Natomiast SK jest dla mnie stanem, w którym czuję rozluźnienie psycho-fizyczne. A dla Ciebie czym jest strefa komfortu?

      Usuń
  2. Może strefa komfortu, to rzeczywiście poczucie stabilności, bezpieczeństwa i dużej kontroli nad tym co robię, co ja osobiście preferuje. Niemniej jednak myślę, że wyjście poza strefę wiążę się często z niewyobrażalną satysfakcją... zrobić Coś PONAD! Przynajmniej raz na jakis czas -nie użyję tu sformułowania "w granicach rozsądku", totalnie nie na miejscu- ale czasem wykraczać poza moją SK?? Zdecydowanie TAK!

    OdpowiedzUsuń