środa, 13 maja 2015

Poznań_Budapeszt

Za nami długi weekend majowy (może w tym roku nie aż taki długi, ale przecież nie długość, a jakość się liczy). No i tyle się działo, że aż nie wiem od czego zacząć... Może najlepiej od początku, czyli pomysłu przez realizację aż po szczęśliwe zakończenie.

Już jakiś czas temu wspominałam o wspaniałej inicjatywie jaką jest autostop i wszystko co z nim związane: poznawanie nowych miejsc, ciekawych ludzi, niepewność i emocje związane z "podróżą w nieznane". Bo właśnie to jest najpiękniejsze w tym całym pakowaniu plecaka i ruszaniu przed siebie, byle dalej, byle w dobrym towarzystwie i z uśmiechem na twarzy. Plan był prosty: bierzemy udział w majówkowym wyścigu autostopem z Poznania do Budapesztu. Założenia? Dojechać całe i zdrowe w dwa dni, zobaczyć stolicę Węgier, dobrze się bawić, a w niedzielę wrócić do Poznania z dziesiątkami cudownych wspomnień, z uczuciem satysfakcji i pozytywnego zmęczenia. Realizacja? 100%, a może i więcej :)

Razem z innymi 350 parami (tak, trochę nas było...) ruszyłyśmy w podróż już w środę rano. Krótka rozgrzewka na Placu Wolności, biegiem na wylotówkę i możemy zaczynać. Oczywiście, jak to bywa w przypadku kobiet z naszą orientacją terenu i talentem do planowania wszystkiego krok po kroku, wstępnie założony plan trasy przeszedł kilka modyfikacji, ale ostatecznie po podróży w towarzystwie 9 fenomenalnych kierowców, 6 godzinach spędzonych na stacjach benzynowych, przekroczeniu 3 granic, zjedzeniu puszki pasztetu z Biedronki i połowy bochenka chleba, wykonaniu 1000 machnięć ręką i 100 razy zadanym pytaniu ,,Dokąd Pan jedzie?/Where are you going?" dotarłyśmy na miejsce! W zaskakująco dobrym czasie - 23 godziny i 32 minuty oraz zajmując zaskakująco dobre 54 miejsce. No ale przecież to nie zajęta lokata jest ważna tylko zabawa po drodze czyli rozmowy łamanym angielskim z rumuńskim kierowcą o komunizmie w Polsce i podatkach od sprowadzanych samochodów, życiowe porady śląskiego tirowca, wspólne świętowanie półmetka trasy z chłopakami z Kielc i wiele innych. Jak można było się spodziewać, pobyt na miejscu okazał się być intensywny i też pełen wrażeń. Budapeszt zachwycił nas swoim pięknem. Wino za  4,0 zł nigdzie tak nie smakuje tak, jak nad pięknym modrym Dunajem no i nie ma drugiego tak pięknego Parlamentu czy zachwycających mostów w środku miasta. Dopełnieniem naszego szczęścia okazała się atmosfera naszego obozowiska: grille, ogniska, śpiewy, tańce i hulańce i oczywiście wspaniali ludzie, których nie brakowało na miejscu. Wszyscy ze wspólną zajawką na podróżowanie, spontaniczni, otwarci, po prostu z tych "których nie da się nie lubić". Obie zostałyśmy wielkimi fankami TrickBoardów (chociaż do mistrzostwa nam jeszcze daleko) i  zimnych kąpieli. No i w ogóle było fajnie :) Podsumowując...

Girls just wanna have fun! A my chcemy jeszcze więcej!!!

piątek, 8 maja 2015

Nie zawsze jest cukierkowo

Cały czas piszemy o naszej przyjaźni, spotkaniach, wzajemnych relacjach i o tym jak to jest wspaniale, spontanicznie, wesoło i kolorowo... :)

Prawda jest jednak taka, że nie zawsze jest tak cukierkowo i sielsko. Jak w każdym dobrym "związku" zdarzają się nieporozumienia, spięcia, kłótnie. Trudno się dziwić, w końcu jesteśmy paczką siedmiu temperamentnych bab, w której każda jest niezależna, każda ma coś do powiedzenia i każda ma SWOJE zdanie.

Hmmm... brzmi to trochę jak przepis na niezłą awanturę :)

Niekiedy mężczyzna nie może wytrzymać z jedną kobietą, a jak tu wytrzymać z siódemką? :D
Czasem nie jest łatwo. Potrafimy posprzeczać się nawet na odległość, przez telefon, czy inne komunikatory.

Nie szukając daleko, sytuacja z przed jakiś 2 tyg. kiedy to spięłyśmy się o ZDJĘCIA :P  A dokładniej o to, że jak się okazało byłam lekko nadgorliwa i zbyt szybko pewne materiały udostępniłam/ujawniłam. W tym wypadku to raczej wyglądało tak, że reszta bandy dała mi dość dobitnie do zrozumienia, że nawaliłam, że inna była umowa. Nagadały się, wylały swoje "żale", ja posłusznie wysłuchałam i było po sprawie. Trwało to jakieś max. 5 minut. 

Na szczęście potrafimy być w tym wszystkim szczere wobec siebie i prosto z mostu powiedzieć tej drugiej, że coś jest nie tak. Potrafimy również, co oczywiście nie zawsze jest takie proste, przyznać się do błędu i stwierdzić "Ok, zawaliłam. Przepraszam". I choć czasem bywa ostro, (w takich momentach nie przebieramy w słowach) to spięcia takie nie trwają długo. Często kończą się wraz z wypowiedzianym monologiem, który wyładowuję całą złość. Bardzo często bywa również tak, że zaraz po jakiejś sprzeczce, (po tym jak już każda wykrzyczała to, co miała do wykrzyczenia) patrzymy na siebie i wpadamy w śmiech zdając sobie sprawę z absurdu danej sytuacji.

Kiedyś ktoś powiedział, że: "pokłócić się też trzeba umieć" i chyba naprawdę coś w tym jest.
Bo dzięki tym naszym sprzeczkom coraz bardziej się docieramy i poznajemy nie tylko nasze zalety, ale i wady, które również są nieodzownym elementem naszej przyjaźni.

A tam gdzie są prawdziwe relacje międzyludzkie kłótnie były, są i będą - trzeba tylko umieć je dobrze rozgrywać.

środa, 18 marca 2015

Wiosna, wiosna, wiosna...

Dawno mnie tu nie było, bo jakoś czasu zawsze brakowało, albo weny. A poza tym nie działo się nic, co warte by było pisania, a już w szczególności czytania o tym.

Ale od 2 dni mamy piękną wiosnę za oknem, a wraz z nią przyszły do mnie nowe siły witalne. Chęć do działania, tworzenia, a także pisania :P

Coby pójść za ciosem przypływu niepohamowanej wiosennej energii, poza powrotem do warsztatów aktorskich, postanowiłam BIEGAĆ! Piszę o Tym, ponieważ jest to dla mnie nie lada wyczyn.

Wszyscy moi dobrzy znajomi wiedzą,że bieganie dla mnie jest największą karą, jest ostatecznością. A jedyne biegi które uprawiam to wtedy, gdy dobiegam do autobusu. Chyba po prostu nie potrafię biegać, bardzo szybko się męczę (zazwyczaj wtedy mam wrażenie, że umieram) i dlatego nie umiem czerpać z tego przyjemności.

Ale po raz kolejny w życiu postanowiłam dać tej dyscyplinie sportu jeszcze jedna szansę. Zamierzam biegać z moim współlokatorem, a dziś wieczorem mam pierwszy "trening". Może tym razem coś się zmieni i ja również zapałam miłością do biegania jak 3/4 Polaków teraz. Bo przecież to takie modne :P

Ps. Pojawiła się również chęć do gotowania i odkrywania nowych smaków. I takim sposobem wczoraj zrobiłam pierwszy raz w moim życiu spaghetti z małżami. Pomimo tego, iż gotuję na co dzień i coś tam już potrafię, to pierwszy raz miałam do czynienia z żywymi małżami. A efekt był zaskakująco pyszny :) Do tego stopnia, że zjadłam chyba z 3 porcje... Ale co tam, wszystko spale, przecież zaczynam biegać :P


niedziela, 15 marca 2015

Duszę artysty. To jaki jestem skromny i bystry.

Jeszcze się tu nie chwaliłam, że dorabiam sobie w sklepie z biżuterią. Jest to biżuteria robiona ręcznie, piękna i oryginalna. Codziennie uczę się robić coś nowego, i wbrew pozorom nie wszystko jest takie proste jak się czasem wydaje... Ale nie o tym.

Cały weekend spędziłam w pracy, tym razem w trochę innym otoczeniu niż ściany sklepu na Słowackiego. Byłam z biżuterią na targowisku na arenie w Poznaniu. Stąd moje dzisiejsze przemyślenia, wywołane frustracją i wku**ieniem. Jestem rozczarowana podejściem ludzi do sztuki i artystów. Każdy chciałby kupić coś pięknego najlepiej za półdarmo...Oczywiście ! Ale nie bierze pod uwagę tego, że ktoś poświęcił kilka godzin ze swojego życia by to stworzyć ! I będzie się targował..i targował...że przecież materiały potrzebne do wykonania tyle nie kosztują... ciekawe czemu się tak nie targują w hipermarkecie ?! Idiotyczne przyzwyczajenia z jarmarków.. I oczywiście nie myślę tylko o biżuterii, ale również o wszystkich innych rzeczach robionych ręcznie. Przecież anioł wyrzeźbiony z drewna to tylko kawałek drewna, jak może kosztować 100zł? Otóż może i powinien, a to i tak mało, a jak dla kogoś za dużo to niech sobie zrobi sam !

piątek, 6 marca 2015

Zaangażowanie

Problem z akceptacja sytuacji, w ktorej zyciowo sie znajdujemy moze polegac na braku zaangazowania. Bierna postawa jest nagorsza z mozliwych. Kazde zbudowanie szczescia polega na osobistej inwencji.

Doszlam do takiego wniosku pod koniec dzisiejszych zajec na uczelni. Majac w tygodniu 12-14  godzin wykladow (bierna sluchanie) czuje sie wypluta z emocji i pozbawiona kreatywnego myslenia. Szczytem moich marzen byloby nauczanie w malej grupie, gdzie wykladowca przekazujac mi porcje wiedzy, jednoczesnie zasypujac mnie bodzcami prowokujacymi do zadawania pytan i ostatecznie do dyskusji. Taka forma jest oczywiscie niemozliwa przy 200 studentach. Dlatego stwierdzilam ze sama musze zaangazowac sie w aktywny udzial w wykladach. Nie jest to proste, ale jesli juz podjelam decyzje o studiach, to moglabym z nich czerpac garsciami (jesli aktualnie nie mam nic lepszego do roboty).

W tym miejscu opisze moje kolejne przemyslenie. Po co wlasciwie idzie sie na studia? Po co kontynuuje sie nauke najpierw by uzyskac tytul pierwszego stopnia, pozniej drugiego? Czy w naszej mentalnosci funkcjonuje podejscie: chce byc co raz lepiej wykszatlcony i chce co raz wiecej odkrywac, a dzieki temu poszerzac swoja wiedze? Nie, u nas wspinanie sie po szczeblach edukacji ma nam gwarantowac status materialny, za dzwiganie tornistra dostaniemy nagrode w postaci pensji. Zazdroszcze najznakomitszym filozofom, ktorzy budujac fundamenty naszej cywilizacji poszukiwali prawdy, ksztalcili sie z poczuciem glebszego sensu POZNANIA. Niech kazdy sprobuje odpowiedziec sobie bowiem na pytanie, czy gdybym nie potrzebowala tytulu mgr zeby pojsc dalej, czy moj glod wiedzy sam w sobie doprowadzil mnie do drzwi sali wykladowej ?!
Peace yo! 

poniedziałek, 23 lutego 2015

Hej przygodo!

Tak, wiem... Przepraszam za tak długi okres ciszy z mojej strony i nawet nie będę się usprawiedliwiać. Obiecuję poprawę, którą zaczynam już dziś tym właśnie postem :)

Temat? AUTOSTOP! 

W tym momencie na pewno wiele osób myśli sobie: "Jasne! Wsiądzie sobie taka do obcego samochodu, on ją wywiezie do ciemnego lasu i zrobi nie wiadomo co. Potem głupia będzie płakać! Na własne życzenie!"

Oczywiście, trzeba być ostrożnym i stosować zasadę ograniczonego zaufania, ale trzeba przecież też korzystać z życia, być otwartym na świat i ludzi. Bo kiedy jak nie teraz? Bo znowu jak nie my to kto? Bo przecież nie każdy miły człowiek ma w byciu miłym jakiś interes. Bo przecież autostop to okazja do rozpoczęcia przygody już podczas pierwszego etapu każdej wycieczki, czyli pokonywania trasy do celu podróży. (Górnolotnie to zabrzmiało :))

Moje doświadczenie w podróżowaniu autostopem nie należy pewnie do największych, ale zdarzyło mi się nie raz, nie dwa i nie dziesięć łapać stopa. Polecam każdemu! Trafiałam na różnych kierowców: w pełnym przedziale wiekowym, z różnych kręgów społecznych, mających samochody różnej klasy, różne zainteresowania i cele w życiu. I to właśnie ta różnorodność sprawia, że jest tak ciekawie. Można poznać   w ten sposób wiele fantastycznych historii życia tych ludzi, poobserwować ich choć przez tą krótką chwilę. Do tego dochodzą atrakcje takie jak czasami wielogodzinne czekanie w szczerym polu na jakikolwiek samochód, padający na głowę deszcz, nagła zmiana trasy, czy odkrywanie nowych hitów śląskiego discopolo (bo akurat kierowca jest fanem). To wszystko, wbrew pozorom, wymieniam jako zalety autostopa. Jest to jedyny tak nieprzewidywalny, zaskakujący i intrygujący środek transportu. Ponadto często już po drodze można zobaczyć coś ciekawego. Odrobina spontaniczności jeszcze nikogo przecież nie zabiła, a często takie niezaplanowane sytuacje wspomina się później jako te najlepsze.

PS. W tym roku w końcu udało mi się zdecydować z Klaudią, moją wspaniałą towarzyszką większości podróży, na zapisanie się na Wyścig Autostopem. Jest to wyścig par autostopem. Co roku można w nim wystartować w czasie długiego weekendu majowego. Tym razem celem jest Budapeszt. Już się nie mogę doczekać! Może ktoś chce się ścigać z nami? 


piątek, 13 lutego 2015

Małe radości

Mam ferie. Skończyłam studia inżynierskie i czekam na rozpoczęcie magisterki. Ten wolny czas staram się wykorzystać na małe radości, na które czasem brakuje zacięcia w natłoku obowiązków. 

Co mnie ostatnio ucieszyło/zafascynowało ?

Zafascynował mnie smak avocado. Jakiś czas temu spróbowałam jak smakuje, ale wtedy wydał mi się mało atrakcyjny. Jednak jako dodatek do różnego rodzaju potraw jest rewelacyjny! Świetnie urozmaica nawet śniadaniowe kanapki.

Wczoraj bez żadnych wyrzutów sumienia czerpałam radość ze smaku pączków z dżemem z dzikiej róży. Na co dzień nie przepadam za drożdżówkami i pączkami, ale TŁUSTY CZWARTEK to tłusty czwartek.

Bardzo, ale to bardzo cieszę się, że ten wolny czas daje mi absolutną możliwość na spędzanie go z najbliższymi zawsze, gdy tego potrzebują. Mogę pomóc mamie w zakupach, pójść z siostrą na mecz jej chłopaka (akurat wszystkie koleżanki były zajęte), pograć z rodzicami w Scrabble... I przede wszystkim spędzać czas z moim chłopakiem. Wczoraj, gdy wyszło słońce i było na prawdę ciepło poszliśmy na spacer. Zapach powietrza nad jeziorem był wspaniały.


Dzisiaj zachwyciłam się śpiewem ptaków. Mam wrażenie, że o taki zachwyt łatwiej w małym mieście, gdzie szum i zgiełk nie zakłócają odbioru takich dźwięków. Był to niesamowicie kojący odgłos. 

Było też wiele innych doznań - smaków, dźwięków, widoków... Zawsze mnie to uderza, że jest tak wiele rzeczy, które mogą sprawić, że chce się żyć, ale ciężko je nie raz dostrzec, kiedy nasze myśli wciąż zasnute są problemami. Czasem doświadczyłam tego, kiedy po napisanym kolokwium lub egzaminie wsiadałam do tramwaju i dopiero wtedy potrafiłam dostrzec leniwie zachodzące słońce, popołudniowy rytm miasta. Dopiero wtedy, kiedy miałam za sobą jakiś "problem". I szczerze mówiąc wciąż uczę się tego, jak pogodzić ze sobą niełatwą codzienność z dostrzeganiem małych radości...

czwartek, 29 stycznia 2015

Motywacja

Nie ma znaczenia w jakim przedziale wiekowym są czytelnicy HAMMAKKa, chociaż początkowo, z uwagi na to, że jestem studentką, rozważając treść mojego dzisiejszego posta sugerowałam się tymi-walczącymi z trwającą sesją (i tu wypada powiedzieć "łączę się z Wami w bólu" ... ale także "jak nie Wy to kto?")...w każdym razie adresowany jest do wszystkich, którzy pofatygują się  go przeczytać. Właśnie.. co tak naprawdę bardziej Was motywuje? to, że "łączę się w bólu", czy "jak nie Wy to kto"?? Mnie zdecydowanie to drugie! 

Myślę, że nie ma się co nad sobą użalać... cokolwiek teraz robicie, czy przygotowujecie się do egzaminów, czy czeka Was ciężkie wyzwanie w jakiejkolwiek innej postaci ważne aby znaleźć efektywną motywację. Znajdźcie chwilę czasu, na coś co sprawia Wam przyjemność... nie ma znaczenia czy będzie to aktywna forma relaxu, czy chillout w łóżku. Z pewnością doda Wam to sił do dalszego działania. Zdaję sobie sprawę, że przygotowując się do egzaminów raczej zabieramy się do tego "na ostatnią chwilę" nie mamy zbyt dużo czasu na relax, hobby, spotkania towarzyskie... ale mimo wszystko wydaje mi się, że nauka, czy praca od rana do nocy nie przynosi upragnionych efektów, jeśli nie robimy sobie żadnych przerw i nie doświadczamy w tym czasie żadnych przyjemności. Oczywiście zabronione: narzekanie, płakanie, wypowiadanie (przede wszystkim na głos) zdań w stylu "nie zdążę" "już dupa". Polecam zdecydowanie te z zestawu "jak nie ja to kto?" "sen jest dla słabych". Nawet jeśli trafi się ktoś z Was, kto właśnie zabiera się za naukę do jutrzejszego egzaminu (mam nadzieje, że jednak nie, bo na tym blogu nie ma chyba informacji przydatnych na egzamin z jakiejkolwiek dziedziny) to jeszcze nic straconego :) 

Podobno najbardziej efektywny system nauki to 30-5-30, ku rozwianiu wątpliwości 30 to nauka a 5 przerwa, nie odwrotnie... chyba, że kierujemy się zasadą "spokojnie bez spiny są drugie terminy". Poza codzienną motywacją, relaxem, ale przede wszystkim nauką, zaplanujcie sobie jakąś nagrodę za taki intensywny okres. Nagradzacie się czasem sami? Osobiście polecam! Z pewnością drobny prezencik zagrzeje Was do działania! Dla mnie najbardziej motywująca jest świadomość, że po tym intensywnym okresie, jakim jest sesja, którą przechodzę wraz z moimi przyjaciółkami odbywa się kilkudniowy "biwak" ... co prawda zjeżdżamy się wszystkie w moim ulubionym leśnym domku (trudno zimą o czynne pole namiotowe), ale nazwałam to biwakiem, bo to słowo kojarzy mi się z najlepszą z możliwych dla mnie form spędzania czasu :) I taki oto biwak nakręca mnie na każdej kolejnej sesji. Każdy powinien wybrać sobie taką formę nagrody, która go najbardziej satysfakcjonuje, dla jednych może być to biwak, dla innych zakupy, impreza z przyjaciółmi... cokolwiek! Znajdźcie dla siebie motywację i pamiętajcie o odpoczynku! Dla tych z Was, którzy mają trochę więcej czasu na przygotowanie polecam skorzystać z krótkich poradników i testów pamięci dostępnych w necie, które podpowiedzą, jak się efektywniej uczyć. 

Podsumowując moje dzisiejsze wywody : NAUKA, przerwy, motywacja, nagrody!, pozytywne myślenie, #jak nie my to kto#,  #sen jest dla słabych# :D DAMY RADĘ !!! Powodzenia

Pora na mnie!

Postanowiłam też się przełamać i w końcu dodać coś od siebie. Aktualnie mam sporo na głowie, dlatego tak długo zwlekałam. Obrona, wyprowadzka, przeprowadzka i wszystkie związane z tym formalności – ale o tym pisać na razie nie będę, wystarczy, że śni mi się to po nocach.

Zacznę może od tego, że w naszej przyjaźni mam „najkrótszy staż”. Wychowałam się w innej miejscowości niż reszta dziewczyn. Poznałyśmy się dopiero w liceum i jestem szczęśliwa, że w swoim życiu mogłam spotkać tak cudowne kobiety!

Poza tym… Jestem typem człowieka, któremu wiele rzeczy nie przeszkadza (ja, to tak ładnie nazywam, po prostu jestem bałaganiarą:) ), do mojego hobby, śmiało można zaliczyć spanie, nie lubię czekać – dlatego często wiele rzeczy robię w biegu i generalnie zamiast pisać, zdecydowanie wolałabym coś policzyć :)

A tak standardowo: studiuję, jestem zakochana (tak, mam wspaniałego chłopaka!), nie mam dzieci i nie mam psa (marzę o Mopsie, wspominam w razie gdyby ktoś chciał spełnić jedno z moich marzeń).

Na pierwszy raz, to w moim przypadku i tak dużo :D


Architekt

Wspominałam jakiś czas temu, że opowiem o swoich studiach. Zrobię to szczególnie ze względu na osoby, które wciąż stoją przed wyborem kierunku. Czym zajmuje się architekt? Jak zostać architektem? Czy jestem odpowiednią osobą aby pracować w tym zawodzie?

Jeśli chcesz być architektem, to najlepiej zacząć się do tego przygotowywać jak najszybciej. W moim przypadku wyglądało to tak, że przed pójściem do liceum wiedziałam, że zdecyduję się na studia politechniczne. Dlatego wybrałam klasę ukierunkowaną na matematykę, fizykę i informatykę. W przypadku każdego licealisty wybór klasy powinien być uwarunkowany wymaganiami danej rekrutacji na studia (to jakie przedmioty maturalne będą punktowane na wymarzonej uczelni). Zdecydowałam się na architekturę w drugiej klasie liceum i od tego momentu zaczęłam szykować się do egzaminu wstępnego z rysunku, ale szczerze mówiąc wystarczy, jeśli ktoś zacznie uczęszczać na takie lekcje (do dobrego nauczyciela) tylko w klasie maturalnej. Z tego, co wiem to jeśli chcemy studiować za granicą, sytuacja egzaminów i rekrutacji wygląda nieco inaczej, dlatego przed podjęciem jakichkolwiek działań, trzeba to dokładnie sprawdzić. 

Kto będzie dobrze się czuł na architekturze? Osoba, która lubi tworzyć i wymyślać nowe rzeczy. Jeśli było się dzieckiem bawiącym klockami Lego, grającym w The Sims, budującym imponujące zamki z piasku, rysującym po ścianach - to jest się idealnym kandydatem. 

Na studiach czeka Cię nauka projektowania, tzn. poznasz poszczególne etapy tworzenia obiektów: domów jednorodzinnych, wielorodzinnych, hoteli, restauracji, szkół, szpitali, teatrów, wieżowców...
Dowiesz się, jak się projektuje miasto. Nauczysz się historii architektury i urbanistyki. Zdobędziesz informację o konstrukcji i materiałach budowlanych. Będziesz malować, wyklejać, rysować, sklejać, wycinać... Ale głównie pracować na komputerze w programach graficznych i projektowych. 

Jak wygląda praca architekta? W skrócie: rozmawiasz z klientem/inwestorem, poznajesz jego oczekiwania (co masz mu wymyślać), zaczynasz głowić się nad tym jak spełnić jego życzenia i jednocześnie stworzyć coś funkcjonalnego, ciekawego i miłego dla oka, konsultujesz się ze specjalistami w sprawach technicznych odnośnie swojego projektu, zbierasz podpisy w urzędach, dostajesz pozwolenie na budowę, nadzorujesz budowę. Musisz liczyć się z tym, że praca architekta to 3/4 czasu spędzone przed komputerem w biurze. I nie zawsze jest tak, że żyjesz od projektu do projektu, bo wachlarz możliwości dla architekta jest dużo szerszy. Można się zajmować przeprowadzaniem inwentaryzacji, wyspecjalizować się w tworzeniu wizualizacji... Możliwości jest sporo, ale to w dalszym ciągu jest typ pracy głównie przy biurku (podkreślam to, ponieważ jeśli liczysz na aktywny tryb życia architekta, to raczej poza pracą!).

W razie pytań, służę pomocą

wtorek, 27 stycznia 2015

Na każdego przyjdzie czas

Przyszedł czas i na mnie :) 

Choć długo się przed tym wzbraniałam (bo żadna tam ze mnie Szymborska czy inna Konopnicka), to w końcu przyszedł czas, abym i ja nabazgrała coś od siebie. Nigdy w życiu nie prowadziłam bloga, pamiętnika, nawet pisanie listów nie szło mi śpiewająco. Nigdy nie byłam jakoś płodna literacko. Zawsze uważałam, że ja mogę mówić, opowiadać, czytać, czy nawet recytować teksty, a pisaniem niech się zajmą inni, bardziej kompetentni w tej dziedzinie. Ale z racji tego, że ten blog jest naszym wspólnym dzieckiem, postanowiłam przyczynić się trochę do jego tworzenia.

Na początku może trochę o hammakku. Skąd ta nazwa? Wbrew pozorom jest ona dość zmyślna i nie chodzi tu o to, że jesteśmy takie luźne i lubimy się bujać między drzewami.

H.A.M.M.A.K.K. wziął się od Hani, Ani, Marty, Marty, Angeli, Karoli i Klaudii, czyli grupki przyjaźniących się od kilku, jak nie kilkunastu lat kobiet znających się jak przysłowiowe "łyse konie". Nie połączyła nas pasja, hobby, wspólne zainteresowania... Co dziwniejsze, każda z nas ma zajawkę na zupełnie inne rzeczy, każda z nas studiuje coś innego, obecnie nie mieszkamy nawet w jednym mieście. Każda z nas ma jakiś (lepszy lub gorszy) pomysł na siebie, począwszy od architekta, pielęgniarki skończywszy na muzyku, czy trenerze personalnym. Oczywiście łączy nas również mnóstwo rzeczy, choćby poczucie humoru, podejście do życia, patrzenie na innego człowieka, wszystkie jesteśmy też równo pokręcone, ale wydaje mi się, że to właśnie te różnice między nami sprawiają, że nie jest nudno, że każda z nas wnosi w to coś nowego, innego.

W naszym przypadku przeciwieństwa się faktycznie przyciągają :D



czwartek, 22 stycznia 2015

Wymówki

Pierwsza sprawa: 
pełne zrozumienie tematu będzie dotyczyć tych osób, które w swoim życiu doświadczyły przełamania, pokonania chwilowych słabości i zaprzeczenia wymówkom. 

Dla reszty mam nadzieje ten wpis okaże się wskazówką, jak to osiągnąć. Żeby uniknąć drażniącego trybu rozkazującego, powiem jak JA to robię.

Stawiam sobie pytanie (bardzo proste): czego ja chcę? 
Przykład 1_Odpowiadam: CHCĘ (nie dotyczy to mnie, przykłady będą z kosmosu - liczy się zasada) nauczyć się języka chińskiego !!!

Co się dzieje dalej? Aby moja zachcianka się spełniła, muszę zrobić wiele rzeczy i się zaczyna... Rollercoaster !!! No bo w sumie to nie mam kasy na kurs, a nawet jakbym ją miała, to nie mam czasu, a nawet jakbym go miała, to ta szkółka jest daleko od domu, a nawet jakby była bliżej, to zajęcia są tylko wieczorowe, a ja się wieczorem nie mogę skupić, a nawet jeśli to w sumie mi się NIE CHCE = NIE CHCĘ TEGO ZROBIĆ

Przykład 2_Odpowiadam: CHCĘ umówić się z tym chłopakiem na randkę !!!
Co się dzieje dalej? Rollercoaster !!! No bo w sumie to on mnie tak słabo zna, a nawet jakby poznał lepiej, to pewnie nie będzie zainteresowany, a nawet jeśli, to będzie trzeba nad tym pracować, a później to już same problemy, bez sensu, w sumie to mi się NIE CHCE = NIE CHCĘ TEGO ZROBIĆ

Przykład 3_Odpowiadam: CHCĘ schudnąć !!! <czy to aby na pewno przykład z kosmosu>
Co się dzieje dalej? Turbo-Rollercoaster !!! No bo w sumie to jak zjem dziś te 3100 kcal to to zrobi taką różnicę (?), a nawet jak pójdę później na siłownię, to raczej nie wytrzymam z systematyką, a jak złapię jakąś kontuzję...nie, nie idę biegać, na basen? mam po tym katar, w sumie to mi się NIE CHCE = NIE CHCĘ TEGO ZROBIĆ

Przykład 4_Odpowiadam: CHCĘ mieć tytuł magistra z neurochirurgii !!! <rodzice będą zadowoleni=oni chcą mojego mgr>
Co się dzieje dalej? UWAGA ! Zdobywam mgr z neurochirurgii I CO ? I jestem nieszczęśliwa <3

Bang !!! Jakieś wnioski już Wam kiełkują w głowie? Już pomagam:
- jeśli czegoś na prawdę (ale to tak w 100 000%) chcemy, to to osiągniemy
- jeśli czego chcemy, nie pojawią się wymówki
- jeśli czegoś chcemy, to przeszkody nas nie zniechęcą
- jeśli czegoś chcemy, to osiągnięcie celu będzie naszym życiowym sukcesem, który będziemy mogli zawdzięczać SOBIE

Skąd wiedzieć, czy czegoś chcemy na 100 000%? 

Stąd, że nic nas nie powstrzyma przed zrobieniem tego. Wiem, że to banał. Ale czy tak samo banalnie podejmuje nam się w związku z tym decyzje? Pamiętajcie, że samemu trzeba wiedzieć czego się chce. Możemy słuchać sugestii mamy, taty, brata, koleżanki, chłopaka, dziewczyny, nauczyciela... Ale to są tylko sugestie. 

Spróbuj odpowiedzieć sobie na pytanie czego chcesz. Zrób listę mniejszych i większych zachcianek. I zastanów się ILE jesteś w stanie zrobić, poświecić, żeby walczyć o swoją zachciankę? Czy to, że chcesz objechać świat dookoła na rowerze jest realne? Przyniesie Ci satysfakcje? Jesteś w stanie to zrobić? A jeśli nie, to czy ciągłe zadręczanie się tą zachcianką nie blokuje Cię przed zrobieniem czegoś innego. 

Zdradzę Wam sekret. Kiedyś, kiedy miałam rzuconą sporą kłodę pod nogi na drodze do realizacji swojego celu marudziłam okropnie. Cały czas tylko jęczałam jak mi źle, dlaczego to spotyka mnie, to jest takie trudne... I pewna osoba powiedziała mi: czy to sprawi, że się poddasz? Czy jest to dla Ciebie tak duża przeszkoda, że nie jesteś w stanie jej pokonać, myśląc o osiągnięciu swojego celu? Jak ciężko jesteś w stanie pracować? Czy to jest coś, co Cię przerasta? Czy to już wszystko przekreśla? Pomyślałam...NIE Góra, po której się wspinam jest stroma, ale na szczycie czeka coś, co przyniesie mi dużo szczęścia. Określi mnie. A tego potrzebuję. A jeśli czegoś potrzebuje, to będę pracować. Dam radę. Ale uwierzcie mi, że poczułam takie coś chyba 2 razy w życiu. Że było na prawdę ciężko, ale się nie poddałam. I na moim koncie pewnie bilans poddałam się/nie poddałam się wynosi 2 do 200... Więc nie o to chodzi, że moje życie jest idealne, bo mam na to receptę. 

Bardziej chodzi mi o to, żebyście poczuli, że są pewne rzeczy, o które zawalczycie, jeśli poczujecie, że na prawdę trzeba o nie walczyć. A reszta nie może być powodem do zadręczania się. A wymówki są, były i będą. Trzeba sobie uświadomić, że jeśli się pojawiają, to albo szybko je przekreślimy, albo się im poddamy. I tak ma być. Życzę Wam waleczności. Walczcie o wszystko, co jest Waszym życiu istotne. Jeśli nie walczycie, to znaczy, że nie jest istotne. I rzuć sobie tym prostu w twarz stojąc przed lustrem. Np. "nie zawalczyłam o niezjedzenia tego pączka, bo chciałam go zjeść, potrzebowałam tego". I koniec ! Albo: "zawalczyłam o niezjedzenie tego pączka, bo mam problemy zdrowotne, moja waga jest zbyt duża, to zagraża moim stawom, mojemu układowi krwionośnemu, będę walczyć o swoje zdrowie" Done ! Albo: "dowiem się co przynosi mi frajdę i w czym jestem dobra/y, będę robić na tym hajs, zawalczę o to".

BĄDŹCIE CHOLERNYMI FAJTERAMI !!! Ale najpierw odpowiedzcie sobie na pytanie czego chcecie. I WALCZCIE !!!!! Z CAŁYCH SIŁ !!! >>> a jak nie chcecie to wyjeb***<<<

PS nie uniknęłam trybu rozkazującego... chyba muszę zostać jakimś dyrektorem. No albo księdzem... Nie księdzem nie mogę, bo mnie ponoszą emocje i zaczynam przeklinać. Wyobrażacie sobie taką wczutę księdza pod koniec kazania, że zaczyna przeklinać? Wooo :D Power !

wtorek, 20 stycznia 2015

List od M.

Hej!

W końcu nadeszła pora na mnie. To ja -  M.

Długo zwlekałam z napisaniem pierwszego posta, jest to dla mnie nie lada wyczyn. Nie mam talentu pisarskiego. Nie lubię lać wody. Nie lubię zbędnego "pier**enia". I proszę nie śmiać się z mojej interpunkcji (ja znaki interpretuję inaczej) oraz nie wypominać błędów ortograficznych (jestem trochę śmieszkiem, więc to na pewno będzie taki żarcik).

Ot, tyle o mnie. No może dodam jeszcze standardzik: tak studiuje, nie, nie mam dzieci a miłość..? No o tym może kiedy indziej.

Chciałam dodać, że nasz blog wyróżnia się spośród miliona innych tym, że zmierza w niezbadaną stronę. Nikogo do niczego nie nakłania. Luźno przedstawia życie siedmiu zupełnie różnych, acz przyjaźniących się  kobiet.

Ps. Lubię piwo. Uwielbiam gluten. Jem mięso. Ubieram się w lumpeksie. Tak, z mojej strony nie będzie to ani modowy, ani healthy-eco-vege blog. Lubię też chodzić na siłownie i basen, ale o odżywkach też pisać nie będę.

To się rozpisałam.
Więcej o mnie i o sobie później.

XOXO

wtorek, 13 stycznia 2015

Ile powinno Cię łączyć z drugim człowiekiem?

No właśnie ile powinno Cię łączyć z drugim człowiekiem, żeby spędzić z nim całe życie? 

Dziś nie będę się wymądrzać, bo nie znam odpowiedzi na to pytanie.

Czy potrzeba czegoś więcej niż silnego uczucia?
Czy tak szeroko pojęty światopogląd może nas ostatecznie poróżnić?
Czy musimy mieć wspólne pasje, a może wystarczy jedna lub wcale?
Czy można zakochać się w człowieku nie znając go?
Czy poznając go lepiej, można się odkochać?
Czy chwilowa różnica zdań zostawia bliznę?
Czy wybierając drugą połówkę, mam mieć zawsze w kieszeni listę "co musi mieć mój wymarzony model" bo inaczej się nie uda?

Jak często można pójść na kompromis?

Tych pytań mogłaby postawić więcej, ale dziś szczególnie zastanawia mnie sposób myślenia partnerów na tym samym etapie życia. Zrozumiałym jest, że student i emeryt mają inne priorytety i czego innego od życia oczekują, inne wyzwania przed nimi. Ale kiedy osoby będące w podobnym punkcie linii życia nagle ścierają się w wizji o tym co dalej, to... To każdy ma do tego prawo.

Ciągle o tym zapominam. Każdy ma prawo żyć jak chce. Każdy ma prawo być szczęśliwym. Ale co wtedy, gdy próbujemy żyć razem, a mamy zupełnie inne recepty na szczęście? Zupełnie? A może tylko trochę? Czy uda się to pogodzić? A może za rok to się zmieni, bo ziemia nagle przestanie wymykać się spod nóg i spojrzymy na perspektywy przychylniej? Jak dużo złego musi się wydarzyć żebyśmy w końcu zauważyli ogrom dobrego? A może mamy wobec siebie zbyt duże wymagania? Wobec siebie? Czy wobec tej drugiej osoby? Czy wymagamy w ogóle od siebie, nawet gdy inni od nas nie wymagają? 

Damn...! Ciekawe czy za 60 lat będę miała cudowne odpowiedzi na te pytania...

piątek, 9 stycznia 2015

Jak każdy, to każdy

Tak, wiem, wypada się przedstawić. Także skoro już zaczynamy, to też dodam kilka słów o sobie (chociaż będzie to dla mnie nie lada wyzwanie, bo nie lubię/nie umiem mówić o sobie). 

Z tych prostych, przyziemnych spraw to dla jasności mam 22 lata i do tych 23 wcale mi się nie spieszy, choć czeka mnie ta wątpliwa przyjemność osiągnięcia tego wieku w tym roku. Studiuję, nie pracuję, nie mam męża, dzieci, domu z ogrodem i psa. No z tą pracą to nie do końca, bo byłam już nianią, pomocą domową, sprzedawałam góralskie kapcie, liczyłam bluzki w sklepach, segregowałam obuwie w zalanej hurtowni… i coś tam by się jeszcze znalazło, ale pieniędzy z tego starczyło na waciki i to dosłownie.

Hobby? Brak. Chyba ciągle szukam tego czegoś, na co miałabym ochotę poświęcać każdą chwilę mojego wolnego czasu, gdybym tylko mogła. Lubię muzykę, film, teatr, książkę, fotografię, malarstwo i wszystkiego rodzaju szeroko pojęte przejawy sztuki i artyzmu. Podziwiam wszelką kreatywność i zawsze fascynuje mnie ,,coś nowego". 

Uwielbiam ciekawe historie, ciekawych ludzi i ciekawe otoczenie. Co jednoznacznie wiąże się z podróżami. Najchętniej pojechałabym wszędzie! Nigdy nie odmówię wycieczki, nawet za miasto (niestety ograniczają mnie czas i pieniądze, ale to już inna sprawa).

Lubię w dobrym towarzystwie aktywnie, nie koniecznie sportowo, ale po prostu aktywnie spędzać czas. Co jeszcze? Jestem bardzo niezdecydowana, co szalenie mnie irytuje. Raczej nazwałabym siebie rozsądną, chociaż lista nierozsądnych rzeczy, które zrobiłam, byłaby długa.

Staram się być optymistką i sięgać po swoje, ale to nie jest takie łatwe. Jak myślę o sobie, to widzę wiele sprzeczności i wiele ''ale", "nie zawsze", "nie do końca" i "chyba". I właśnie dlatego nie lubię o sobie mówić.

Także wystarczy na dziś. Przedstawiłam się. :)

czwartek, 8 stycznia 2015

Coraz nas tu więcej

Dla tych bardziej spostrzegawczych na pewno nie umknęło uwadze to, że na blogu robi się gwarno! Wydaje mi się, że wypada się w tym momencie przedstawić...

Ja mam (za 3 dni) 23 lata. Nie sądzę, że podawanie wieku przy przedstawianiu się jest obligatoryjne, robię to tylko dlatego, że zbliżają się moje urodziny, a ja bardzo lubię to święto. Być może lepiej poznacie mnie czytając po prostu moje wpisy, ale jest kilka rzeczy, które warto wiedzieć żeby rzucić na mój styl pewne światło.

Po pierwsze jestem straszną plątaniną myśli. Uważam, że jest to już lekko chorobliwe. Cały czas kombinuję, analizuję. Mówi się, że niektórzy więcej mówią niż robią, w moim przypadku jest to "więcej myśli niż mówi i robi". Ale to się da jeszcze odczuć. Obym tylko Was tym nie zamęczyła.

Po drugie takie szczegóły, które mnie budują: studiuję (co dokładnie jeszcze nie zdradzę, myślę, że jeszcze o tym kiedyś napiszę), jestem zakochana (miłość to taki temat, o którym każdy mógłby napisać swoją własną książkę, jeśli pokuszę się kiedyś o zdradzenie kilku moich pikantnych szczegółów, to obędzie się bez banałów), kocham sport (właściwie nie umiem bez niego funkcjonować, to moje uzależnienie), podróże, relaksuję się przy dobrym filmie lub z książką w ręku pod kołdrą (zimą), a opalając się (latem).

W moim życiu najważniejsze jest grono najbliższych dla mnie osób, to żeby byli zdrowi i szczęśliwi. Moją myślą przewodnią jest: bądź najlepszą wersją siebie! Chcecie więcej? Czekajcie na posty!

wtorek, 6 stycznia 2015

Czasem można wyluzować

Powinnam właśnie pisać moją pracę inżynierską, sprzątać lub robić którąś z innych bardzo ważnych rzeczy z mojej listy (chociaż na samym jej szczycie, wielkimi literami jest jednak aktualnie praca inżynierska, więc pewnie tym w pierwszej kolejności powinnam się zająć), ale postanowiłam jednak napisać coś tutaj :)

A dlaczego? Bo czasem to, co można zrobić dzisiaj, można też zrobić jutro. Mimo, że brzmi to nierozsądnie, nielogicznie i niezgodnie ze wszystkimi mądrościami życiowymi Chodakowskiej czy innych tam motywujących wiecznie osób. Oczywiście, że jutro będę płakać nad swoim losem. To, że dzisiaj decyduję się odpuścić, oznacza, że jutro będę zasuwać dwa razy więcej. Ale czasami warto wyluzować.

Z pełną odpowiedzialnością z tym się wiążącą biorę gorącą kąpiel i włączam film. Bo życie jest zbyt krótkie żeby nieustannie myśleć o obowiązkach, dbaniu o siebie i wszystkich dookoła i zadaniach niecierpiących zwłoki.

I Wam też radzę (oczywiście raz na jakiś czas) rzucić wszystko. Mimo, że teoretycznie nie powinniśmy.